poniedziałek, 23 czerwca 2014

czarnym tuszem pod skórą

Miałam o tym nie pisać. Zapomnieć. Udawać, że w moim życiu nie było tych kilkudziesięciu minut.
Nie mogę. Czuję jak mnie to zżera od środka, trawi jak gorączka, która chyba jako objaw psychosomatyczny materializuje się na wyświetlaczu termometru z minuty na minutę coraz wyższa.

Ten post nie będzie o diecie, kaloriach, ani chudnięciu. Te z Was które liczyły na wpis tego typu mogą przestać czytać już teraz- nic nie stracicie.

Od czerwca zeszłego roku mój dzień zaczyna się o 5:00 rano. Wstaję, piję kawę z mlekiem i maszeruję do łazienki. Układam włosy nie pozwalając sobie na żaden niesforny kosmyk, robię delikatny ale bardzo staranny makijaż i dobieram strój, którego każdy element musi idealnie wpasowywać się w dress code asystentek stopnia wyższego niż średni, całość dopełniają subtelne, ledwo wyczuwalne perfumy. Do pracy przychodzę zawsze pierwsza, pół godziny przed swoim szefem, by kiedy on pojawi się w pracy, gabinet był wywietrzony, sprzęt włączony, dokumenty posortowane i przygotowane, skrót planu pracy na rozpoczynający się dzień wisiał na kalendarzu, a aromatyczna gorąca kawa stała na biurku. Przez cały dzień jestem na każde skinienie, a wręcz spojrzenie. Do perfekcji opanowałam wyprzedzanie jego poleceń. Nigdy nie zostawiam niczego "na jutro"; zawsze jestem na bieżąco. W kontaktach z petentami zachowuję chłodną uprzejmość. Nigdy nie daję się wyprowadzić z równowagi. Mam nawet w mieście swój pseudonim- Królowa Śniegu. Ci którzy znają mnie tylko z pracy nie uwierzyliby, że większość swojego życia spędziłam na scenie, chodząc w długich do samej ziemi, lnianych spódnicach.
 W sobotni wieczór zrzuciłam maski. Założyłam poprzecierane dżinsy, dziergany na drutach duży sweter ,szary płaszcz w rozmiarze maxi i  wyruszyłam na Festiwal Teatrów Ulicznych. Deszcz obficie zlewał bruk, który kiedyś stanowił jedną z większych składowych mojego jestestwa, przynosząc uczucie oczyszczenia.
Kilka minut przed spektaklem zatytułowanym " Małgorzaty", A. pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Stałam w pierwszym rzędzie, ale jednak w pewnym stopniu anonimowa ukryta pod parasolem,wiedźminim kapturem i otoczona kilkudziesięcioosobową publicznością. Idąc tam byłam świadoma, że są duże szanse na to, że on się pojawi. Nie spodziewałam się jednak, że zagra w jednym ze spektakli. Nie wiedziałam jak duże jest jego obecne zaangażowanie w sztukę.
Wyszedł na scenę, a ja zapomniałam że powinnam oddychać. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się które z nas wygląda gorzej. On- nieogolony, z włosami które nie widziały nożyczek od wielu miesięcy i nadwagą większą niż kiedykolwiek, czy ja- lżejsza znów o kolejne kilogramy, z włosami krótszymi niż u niejednego otaczającego mnie mężczyzny i zmęczonymi, podkrążonymi oczami. Gdyby mój puls przyspieszył jeszcze trochę mógłby z powodzeniem pozbawić mnie życia.
Nie wiem o czym był tamten spektakl. Dla mnie był o jego oczach. Szukałam w nich prawdziwej odpowiedzi.Chciałam potwierdzenia, że naprawdę nie chce mnie znać, że zapomniał, i że to wszystko nie jest jakimś koszmarnym nieporozumieniem, okrutną intrygą. Nie znalazłam nic. Był tak blisko, że wystarczyło żebym wyciągnęła rękę, a mogłabym go dotknąć. Rozejrzałam się. W okół mnie stały dziesiątki osób, którze zupełnie słusznie brały nas za obcych, nieznanych sobie ludzi. Serce mi pękało. Miałam ochotę paść na kolana i oparta czołem o zlany deszczem bruk krzyczeć ile sił w płucach.
Czułam jak z każdym, coraz trudniejszym oddechem napina się i rozluźnia na moich żebrach skóra, na której do końca życia będę nosiła jego datę urodzenia wraz z datą urodzenia Goethego i szeregiem innych bardzo ważnych dla mnie cyfr dokumentujących kolejne wydarzenia. Nie mogłam oderwać od niego spojrzenia. Świdrowałam go wzrokiem i chciałam tylko usłyszeć to od niego. Chciałam tylko, żeby potwierdził że Ona mówiła prawdę- że niszczę mu życie i że najlepiej będzie jak zniknę. Chciałam żeby przestał był tchórzem i żeby powiedział mi to w twarz. Chciałam go dotknąć. Chciałam usłyszeć jego głos. Chciałam poczuć jego zapach. Chciałam o nim zapomnieć. Chciałam krzyczeć jego imię, a potem zemdleć ze zmęczenia. Chciałam go nienawidzieć. Chciałam go nie kochać.
Nienawidzę go kochać.




czwartek, 19 czerwca 2014

odwiedziny

Witajcie moje kochane,
Wpadłam tylko na chwilę, powiedzieć "cześć" i sprawdzić co u Was.  Nie potrafię się zorganizować, wyskrobać odrobiny wolnego czasu, a kiedy już się znajdzie zmobilizować się do czegoś więcej niż leżenia w łóżku z książką i paczką chusteczek.
Nie wiem ile ważę, ale czwórki z przodu nie ma z całą pewnością. Boję się sprawdzać.
Wydaje mi się, że jem więcej niż zwykle, ale czuję się bardzo słaba. Bez przerwy kręci mi się w głowie, a po wejściu na trzecie piętro mam czarno przed oczami. Jaśko się przeziębił i mnie zaraził. Jego infekcja trwała jakieś półtorej doby, ja męczę się już prawie tydzień wspomagając się przeróżnymi dostępnymi na rynku specyfikami, podczas gdy mojemu dwuletniemu syneczkowi wystarczyła sól morka, maść majerankowa i wyciąg z kwiatów lipy.
Jestem koszmarnie zmęczona.

Trzymajcie się kruszynki.