niedziela, 16 czerwca 2013

Niedzielne śniadanie

Przygotowując posiłki dla domowników, czyli de facto dla moich najbliższych : dla synka i narzeczonego zawsze wkładam w to całe serce, staram się żeby były zdrowe, prawidłowo zbilansowane i z produktów najwyższej jakości. Kocham ich i chcę dla nich jak najlepiej.
Dziś rano, robiąc śniadanie ( składające się nawiasem mówiąc z jajka na twardo z łyżeczką majonezu i świeżym szczypiorkiem oraz bułki razowej z twarożkiem i zielonym ogórkiem + kubek naturalnego kakao) zapytałam samą siebie: a TY? Czy skoro tak bardzo kochasz swoich mężczyzn nie powinnaś też zadbać o siebie? Czy oni nie chcieliby żebyś była silna, zdrowa i szczęśliwa? I w końcu czy sama siebie nie lubisz? Czy sama dla siebie nie powinnaś chcieć jak najlepiej?
Wyobrażając sobie wychowanie swojego syna za jeden z głównych punktów honoru stawiam sobie szacunek do innych ludzi i przekonanie, że wszyscy są równi, że nie ma gorszych od innych, że wszyscy zasługują na miłość i akceptację. Jak mam go tego nauczyć skoro samą siebie traktuję jak "tą gorszą" , tą która nie zasługuje na to, żeby o siebie zadbać?
Gdzie tu konsekwencja? I gdzie tu uczciwość? Jak mój syn ma być uczciwym człowiekiem skoro jego matka nie jest uczciwa nawet wobec samej siebie?
Dziś, właśnie w tą a nie inną niedzielę mówię sobie: DOŚĆ TEGO. Czas zacząć lubić siebie, dbać o siebie, jeść zdrowo, nawet lekko, nawet gubić kilogramy które mi w ten czy inny sposób przeszkadzają, ale nie głodzić się, nie katować, nie uzależniać od tego swojego szczęścia.

Spróbujcie się do siebie uśmiechnąć, popatrzeć w lustro i powiedzieć : hej, mam ładne oczy, jestem dowcipna, potrafię zadbać o tych których kocham, mam taką czy inną zaletę. Chcę poznać siebie naprawdę, przestać krytykować, przytulić i zaakceptować. Rozwijać się- jasne, stawiać sobie cele- jak najbardziej, ale nie po to żeby zasłużyć na swoją czy czyjąkolwiek aprobatę, ale dlatego, że to sprawi mi przyjemność czy da satysfakcję. Tego życzę Wam wszystkim moje kochane. I sobie również.

środa, 12 czerwca 2013

Dieta baletnicy dzień 1

Tak jak obiecałam.
WAGA: 52,6 kg
biust: 83 cm
talia: 65cm
biodra:81 cm
pupa: 87cm
udo: 46 cm

Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień głodówki minie tak gładko jak dziś. Pobudka o 5 :15 i kawa. W pracy nie miałam czasu na następną, a butelki z wodą zapomniałam zabrać z samochodu, więc pić zaczęłam dopiero o 15:30.
O 17:00 wybrałam się do kościoła na mszę z egzorcyzmami. Z prośbą o uzdrowienie. Jedno uzdrowienie by mi się przydało. Wyciszona i zrelaksowana niedawno wróciłam do domu.
Nie jestem ani głodna, ani osłabiona, ani nawet zmęczona. Szczerze powiedziawszy dawno nie czułam się tak dobrze.
Mam Wam wiele do napisania, ale już nie dziś. Czeka mnie jeszcze zrobienie zupki dla Jasia ( może podzieli się z tatą :) ), a jutro znów pobudka kwadrans po piątej. Dobrej nocy Chudzinki :*

wtorek, 11 czerwca 2013

Powrót, nowe mieszkanie i dieta baletnicy

Wróciłam ! Tak moje Kochane, stęskniona wracam do Was po sama już nie wiem jak długim czasie.
Przyznam się bez bicia, że dieta w czasie mojej nieobecności była w stanie zawieszenia. Mam nadzieję, że to nie spowodowało drastycznych spustoszeń. Na razie nie staję na wadze. Zrobię to jutro.
 Udało nam się zakończyć remont naszego, podkreślam NASZEGO własnego i do nas tylko należącego mieszkania.  Właściwie wszystkie pomieszczenia kąpią się w błękitach i bielach co zwielokrotnia wrażenie posiadania własnego nieba ^^
Meble ( z których niemal wszystkie są starsze ode mnie, i najczęściej wyciągnięte z ciemnych zakamarków piwnic i strychów) malowałam sama, zrobiłam też kilka ozdób i obrazków, a ponieważ jestem z nich bardzo dumna, postanowiłam uchylić Wam rąbka tajemnicy.
Zapraszam więc w moje skromne progi :)

Pokój Jasia:







 
 
Fragment naszego salonu ( zarówno stół jak i krzesła mają prawie 30 lat):
 
I na koniec nasza kuchnia:
 


 
Przepraszam, że zmuszam Was do gimnastyki, ale nie mam czasu na zmianę ułożenia fotek. Syn się niecierpliwi :)
 
Pracuję, można nawet powiedzieć, że " w zawodzie", ale to temat osobnych rozważań. Obiecuję go poruszyć.
 
 
A teraz jeszcze zarys planu na najbliższe dni:
1. Jutro zważyć się i zmierzyć.
2. Jutro zacząć dietę baletnicy.
3. Po skończeniu diety baletnicy zrealizować 3 tygodnie z Ewą Chodakowską.
4. Za nic na świecie, po tym wszystkim nie ważyć poniżej 45kg.
 
Postaram się odwiedzić Was wszystkie.
Cieszę się, że wróciłam :*
 
 

sobota, 27 kwietnia 2013

Kochane, nie mam obecnie dostępu do komputera- mój uległ wypadkowi uniemożliwiającemu korzystanie z niego.
Czekajcie na mnie cierpliwie :* Obiecuję, że wrócę z samymi dobrymi wiadomościami :)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Dziękuje za wszystkie komentarze pod poprzednim postem. W rzeczywistości wszystko wygląda trochę inaczej niż większość z Was sobie wyobraża, ale  tylko z kilkoma z Was znam się na tyle dobrze, żeby to wiedziały :* I tym z Was, dziękuję szczególnie, że jesteście.

Niewiele myślę o diecie, a paradoksalnie jem naprawdę mało. To dobrze. Czuję się hmmm...chyba zrównoważona to najlepsze słowo.

12 lat spędziłam na sali baletowej, do niedawna byłam naprawdę gibka, ze swoim ciałem mogłam zrobić co tylko zechciałam. Nie tańczę od 3 lat. Kiedy ten czas minął? Obecnie ledwo robię szpagat. I zaczynam tęsknić za swoim elastycznym ciałem. Pora się porozciągać.
Swoją drogą to niesprawiedliwe, że tyle lat naprawdę rzetelnej pracy, tak szybko się rozpływa.




Nareszcie wiosna. A jutro ma być jeszcze cieplej. Miłego poniedziałku Kochane :*

środa, 10 kwietnia 2013

Bardzo powoli przychodzi poświąteczna normalizacja :) Kilka dni męczyła mnie niestrawność, po tym kilkudniowym obżarstwie, więc moje posiłki nie były tak regularne jak planowałam.
Dziś:
8:00
zielona herbata, jabłko
11:00
waniliowy serek homogenizowany, dwie kromki chrupkiego pieczywa, zielona herbata

Przewiduję jeszcze jeden posiłek, prawdopodobnie spaghetti.




Kiedyś różnie wyobrażałam sobie oświadczyny: romantyczne, szalone, niepowtarzalne. Tysiące wariantów. Kiedy którejś nocy, usłyszałam w ciemności szept: Chcę, żebyś została moją żoną, przestałam snuć jakiekolwiek wizje. Przecież nie wymyśliłabym nic piękniejszego, nic bardziej idealnego.
To co stało się dziś nad ranem, wprowadziło mnie jednak w stan tak głębokiego szoku, że kiedy o godzinie 7:00 obudziłam się na dobre, musiałam sprawdzić czy przypadkiem mi się to nie przyśniło.
4:20, wibracja telefonu.
Numer A.
Wyjdź, za mnie.


środa, 3 kwietnia 2013

Bardzo dziękuję Wam wszystkim za wsparcie i mądre słowa. Po raz kolejny udowodniłyście, że można na Was liczyć. Dziękuję, jesteście kochane :*
Postanowiłam nie rezygnować z programu 8- godzinnego i regularnych godzin posiłków, za to postanowiłam zacząć jeść zdrowo i przestać liczyć te nieszczęsne kalorie. Obiecałam sobie więcej ćwiczyć ( a właściwie w ogóle zacząć), a jak tylko zrobi się ciepło, wskoczyć w adidasy i zacząć biegać.
Zainspirowana ostatnią wymianą wiadomości z Nicole zaczęłam gotować: dziś efektem tego zapału były placuszki z zielonego groszku. Bardzo dobre i zdrowe. Jasiowi również bardzo smakowały :)


Wiem, że nie mogę sobie ufać, ale postaram się to zmienić. Mam nadzieję, że nadal będziecie ze mną :)
Póki co znów wyjmuję baterie z wagi. Ostatnim razem pomogło. Włożę je z powrotem 30 kwietnia. Trzymajcie kciuki.

Życzę udanego wieczoru.


WYZWANIE 150 PRZYSIADÓW: dzień 2 zaliczony 

No i jeszcze podsumowanie MARCA:
1) spadek wagi: 2 kg
2) Przeczytane: "Start" i " Krew na placu lalek"
3) Opracowanie biznesplanu dla Atelier i zrobienie wszystkiego, żeby pozyskać środki finansowe na jego otwarcie. Podpisanie przedwstępnej umowy najmu lokalu. Zawarcie 5 umów z artystami.
4) Pierwsze święta Wielkanocne Jasia. Pierwsza wspólna wyprawa do kościoła.
5) 31. 03: śmierć naszej szczurzycy: Justy.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Poświąteczna spowiedź

Witam po świętach moje Kochane :)

Mój ostatni post był o planach, założeniach, celach na najbliższy czas. Po dwóch dniach systemu ośmiogodzinnego czułam zaskakująco dobrze- po 16. godzinach głodówki nie rzucałam się na jedzenie, ale spokojnie przystępowałam do zaplanowanego posiłku.
A potem...potem dostałam czegoś na kształt grypy żołądkowej: obudziły mnie mdłości, potem cały dzień wymiotowałam, nie przyjmowała mi się nawet letnia woda nie wspominając o herbacie, albo jakimkolwiek jedzeniu. Gorączka skoczyła do 38 stopni. Czułam się fatalnie. Wieczorem, wszystko ustąpiło jak ręką odjął- temperatura spadła, wypiłam herbatę, zjadłam kromkę bułki pszennej. Stanęłam na wadze, która pokazała niecałe 50 kg. Na początku, euforia! Wow...jestem już tak blisko celu! Potem spojrzałam w lustro. Skoro do celu pozostał mi tylko trochę ponad kilogram to dlaczego nadal nie jestem zadowolona, dlaczego nadal mam zastrzeżenia do tego co widzę? Czy ten kilogram tak wiele zmieni? Dlaczego zamiast lekkiej, eterycznej dziewczyny z thinspiracji, widzę wycieńczony cień siebie samej, który patrzy na mnie codziennie coraz większymi oczami? Przecież miałam być szczęśliwa, a jestem jakby coraz bardziej smutna i zmęczona.
Poczułam się wtedy naprawdę zniechęcona.
To był piątek. W sobotę jadłam znów naprawdę niedużo. Przemyślenia poprzedniego wieczoru odebrały mi apetyt. Za każdym jednak razem kiedy siadałam do stołu obiecywałam sobie, że nakarmię w końcu swój organizm. W święta jadłam to na co miałam ochotę. Wszystko, aż do bólu brzucha. I co? Dziś waga pokazała 51,7 kg, czyli biorąc pod uwagę odwodnienie z piątku w zasadzie nie podniosła się prawie wcale, a całe to karmienie skończyło się dla mnie żałośnie wzdętym brzuchem i skurczonymi wnętrznościami.
Pisząc tą notkę przypominam sobie chwilę, która zainspirowała mnie do założenia bloga- tak jak dziś siedziałam na fotelu w szlafroku, ze zdecydowanie przeciążonym układem trawiennym. Wtedy oddałabym wszystko za to żeby schudnąć, dziś chciałabym wiedzieć kiedy to się wreszcie skończy, kiedy uznam, że już dość.
Chciałabym móc napisać, że nie zależy mi na tym żeby schudnąć a na tym, żeby wypracować sobie właściwie spojrzenie na jedzenie i na siebie. Nie ma jednak sensu oszukiwać ani siebie, ani was. Nadal zależy mi na tym, żeby schudnąć, różnica jest tylko taka, że znów nie ufam sobie w tym zakresie.
Osiągnę oczywiście cele które sobie założyłam- te główne i te mniejsze.
Przetestuję program 8 godzinny i dietę baletnicy i będę Wam zdawała szczegółowe relacje. Od nowa zacznę WYZWANIE 150 przysiadów, które z powodu choroby przerwałam.
Trzymam kciuki za Was i za siebie.
Bądźmy silne. I mądre.

dzień pierwszy: zaliczony

środa, 27 marca 2013

System 8- godzinny

Przez ostatnie dni, albo nie jadłam nic, albo pochłaniałam jeden, zdecydowanie zbyt obfity posiłek. W prawdzie przyniosło mi to utratę wagi, ale odbiło się na moim samopoczuciu delikatnie mówiąc niekorzystnie.
Wobec tego postanowiłam wprowadzić w życie system 8- godzinny. Czytałam o tym już jakiś czas temu, na blogu którejś z Was, uznałam że warto spróbować.
Wszystko polega na tym, żeby jeść tylko przez 8 godzin w ciągu dnia ( 9:00- 17:00 lub 10:00- 18:00). Ja postanowiłam dodatkowo zachowywać równe odstępy między posiłkami ( 9:00, 13:00 i 17:00). Jeśli się uda, powinno to wprowadzić trochę harmonii w mój sposób odżywiania.
Do końca marca będę się asymilować, 31.03 podam wagę i wymiary. Przez cały kwiecień będę stosować system 8 godzin- zobaczymy co to przyniesie.
Na początku maja przetestuję  dietę baletnicy ( jakoś nie mogę się oprzeć ze względu na moją taneczną przeszłość :) ). To będzie moja forma wiosennego oczyszczenia organizmu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z powyższym planem, powinno to dla mnie oznaczać osiągnięcie celu i wychodzenie z diety.
Trzymajcie kciuki :)

Bilans z dziś:
9:00
1) marchewka ( nieduża) 12 kcal
2) małe jabłko 36 kcal
13:00
1) placuszki z jabłkami i cynamonem 600 kcal
2) nescafe 3w1 80 kcal
17:00
1) dwie kromki chleba 172 kcal
2) margaryna 18 kcal
3) łyżeczka majonezu 100 kcal
4) plaster wędzonego żółtego sera 71 kcal
5) ogórek konserwowy 2 kcal
RAZEM: 1091 kcal ( niech tak będzie, uznaję dzień za udany)




Edit.


PRZYŁĄCZAM SIĘ :)

dzień 1 zaliczony




poniedziałek, 25 marca 2013

objawianie

Po pierwsze dziękuję za wszystkie ciepłe słowa i zrozumienie. Na Was zawsze można liczyć :*

Tak jak obiecałam. Podaję swoją wagę. Wynik z dziś:
51,4 kg
Dwa kilogramy mniej. Coraz bliżej celu.

Ostatnie dni były dla mnie trudne. Nie mogłam sobie poradzić, że sobą i swoimi emocjami. Byłam wewnętrznie obolała i zdezorientowana. Napisałam 27 listów do człowieka, który nigdy ich nie przeczyta. Ja przeczytałam, wiele razy,aż po którejś analizie samej siebie dostąpiłam oczyszczenia.
Miłość jest miłością. Jeśli jest prawdziwa jest wieczna i potężna. Jak mogłam wmawiać sobie, że mogę być od niej silniejsza? Kocham tego człowieka i tak będzie już zawsze. Nie musi to jednak zniszczyć mojego życia.
Traktowałam, oboje traktowaliśmy to uczucie jak fatum, jak przekleństwo. Marzyłam tylko o tym, żeby uciec i zapomnieć.
Nie chciałam pozwolić sobie zrozumieć, że nie ma miejsca w którym mogłabym się schować.
Istnieje jakiś powód dla którego się spotkaliśmy. Jestem tego pewna. Nie chcę już tego zrozumieć, po prostu to wiem.
Skoro jest właśnie tak, niech ta miłość będzie nam błogosławieństwem, siłą i amuletem. Nieśmy ją przez życie, każde przez swoje. Już nie chcę usłyszeć, że mnie nienawidzisz i nie możesz na mnie patrzeć. Chcę, żebyś mnie kochał zawsze, a jeśli kiedyś przypadkiem spotkamy się na ulicy- nic nie mów. Nie przerywaj tego milczenia między nami. Zawsze potrafiliśmy to robić.  Nawet się nie zatrzymuj, po prostu pozdrów mnie uśmiechem i miń mnie bez słowa.
Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi wszystko. Ja wybaczyłam. Chodzi tylko o to, że bardzo chcę Twojego szczęścia.
Nigdy nie wiedziałam w co wierzymy, oprócz siebie wzajemnie, ale ponieważ jestem bezradna i Ty być może też, co wieczór odmawiam za nas modlitwę, w której proszę żebyś mógł być szczęśliwy, żebyś mógł być bezpieczny. Wtedy miałabym prawie wystarczająco dużo. Moja miłość nigdy nie była tak doskonała.


poniedziałek, 18 marca 2013

Przerwa

Usuwam się. Na kilka dni. Najprawdopodobniej do poniedziałku- wtedy podam wagę, wymiary i bilanse z całego tygodnia.
Muszę się odciąć,zresetować i skupić.
Trzymajcie się chudo. Udanego tygodnia moje Kochane :*




sobota, 16 marca 2013

Szyld

Bilans:
1) rosół z makaronem 198 kcal
2) małe jabłko 45 kcal
Razem: 243 kcal


Prezentuję Wam projekt szyldu Atelier- moje dzisiejsze dzieło :)











czwartek, 14 marca 2013

Czekam



Dieta:
truskawki i kluski ziemniaczane z twarogiem, razem około: 700/ 800 kcal.

W niedzielę ( albo w poniedziałek rano, jeszcze nie zdecydowałam) ważenie. Póki co trzymam się od wagi z daleka. Prosty zabieg i przechytrzyłam samą siebie. Po prostu nie chce mi się wdrapywać na krzesło, zdejmować ciężkiego pudła i wygrzebywać z niego baterii za każdym razem kiedy mam ochotę znów się zważyć. Raz na tydzień wystarczy. Chociaż docelowo chciałabym żeby było to raz na miesiąc.



Instynkt. Czekam na jakiś znak, chociaż kilka słów. Jedno słowo. Chociaż kropkę lub przecinek, kurwa. Cokolwiek, żebym wiedziała, że nic Ci nie jest.
Wściekałam się kiedy zasypywałeś mnie telefonami, wiadomościami i kwiatami. Teraz kiedy milczysz, a ja powinnam odetchnąć z ulgą- umieram ze strachu.
Tak naprawdę to chciałabym usłyszeć, że mnie nienawidzisz. To przyniosłoby mi spokój.




środa, 13 marca 2013

Ponieważ potrafimy znieść wiele, czekając na więcej

Ostatnimi czasy Atelier pochłania mnie bez reszty: inspiruje, napełnia energią, wyznacza kierunek moich działań, stymuluje i pobudza, spycha na drugi plan niemal wszystko.
Bardzo  nie lubię kiedy ktoś wyciera sobie tyłek moim entuzjazmem i zaufaniem. I to w imię czego...w imię pieniędzy ?
Moi rodzice prowadzili tak zwany otwarty dom, przez nasz próg przewijało się mnóstwo ludzi: znajomych moich, moich rodziców, mojej siostry. Nikt mnie jednak nigdy nie uczył, że ludziom trzeba ufać, wręcz przeciwnie, próbowano wmówić we mnie tą podobno niezbędną dozę rezerwy i podejrzliwości. Ja jestem jednak uparta.
Nie dam sobie wmówić, że hasło " wolny rynek" zwalnia z dotrzymywania słowa, albo że jeśli można coś zrobić, bo żadne przepisy tego nie zabraniają to znaczy, że jest to po prostu po ludzku uczciwe. Nie zamierzam godzić się na to tylko dlatego, że ( szczególnie w biznesie, ale nie tylko ) wszyscy tak robią. Nie przyjmuję tego za normę.
Nie lubię kiedy ktoś próbuje mną manipulować tylko dlatego, że wyglądam niepozornie, ani tym bardziej że finansowo jestem mniej atrakcyjna niż ktoś inny. Nie lubię być oszukiwana i zwodzona. Nie lubię być stawiana pod murem w imię cudzej chciwości.
Boże. Gorzka, jaka ty jesteś naiwna.



Dieta? Toczy się poza kontrolą. Chudnę, ale jadam naleśniki i czekoladę. Nie przekraczam 1000 kcal. Waszej ocenie pozostawiam, czy mogę wobec tego powiedzieć, że jest ok. Dla mnie najważniejszy jest spadek wagi.


Pośród mych natchnień, Twoje łzy słone.
Błagam, napraw....

...mnie...
W imię tych ran nowych, które zadaję.
Błagam.

wtorek, 12 marca 2013

Wczoraj w porządku. Dwie kromki chleba, leczo, i 4 kostki czekolady, razem jakieś 700-800 kcal.

Wyjęłam baterie z wagi. Muszę wytrzymać do niedzieli. Koniec do cholery, z tym ważeniem się bez przerwy. Takie jest główne postanowienie na ten tydzień.

Miłego dnia moje drogie :)




Na dziś trochę klasycznej czarno- bieli :





sobota, 9 marca 2013

Bilans na dziś wart jest jedynie przemilczenia. Zdecydowanie zbyt dużo alkoholu, ściślej mówiąc słodkich drinków.

Od dawna wiem, że życie jest skomplikowane i mało rzeczy które się w nim dzieje, odpowiada jakimkolwiek zasadom logiki, ale...czy nadanie mu jakiegoś sensu zależy od nas, czy jest kwestią przypadku?
Czy wierzyć w przeznaczenie? Czy każdy jest komuś przeznaczony? Czy jedna osoba może być przeznaczona dwóm ? 
Czy stworzenie rodziny, domu i pracy która jest jednocześnie pasją jest gwarantem szczęścia? 
Co jest w życiu ważne? Miłość? Prawda? Uczciwość wobec siebie czy wobec innych?









Jeśli miłość przynosi ból, zapomnij.

czwartek, 7 marca 2013

Przeprosiny i zdjęcia


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31



Kochane Motylki !
Przepraszam, że ostatnio Was zaniedbuję.
Sprawy związane z uruchomieniem Atelier ( wspominałam Wam kiedyś o swoim pomyśle) nabrały szaleńczego tempa. Biznes plan i wniosek złożone, teraz pozostaje tylko trzymać kciuki i czekać :)
W związku z tym postaram się teraz nadrobić trochę blogowe zaległości.
Zacznę może od...kilku swoich zdjęć. Kilka z Was wstawiło swoje zdjęcia na bloga, ujęła mnie ta uczciwość wobec nas wszystkich. Postanowiłam również zdobyć się na odwagę. Przy okazji będę mogła ocenić efekty, kiedy już osiągnę swój cel.

Oto ja:




Bądźcie szczere. Zniosę wszystko :)

czwartek, 28 lutego 2013

Podsumowanie lutego

Warte uwagi w mijającym miesiącu:
1) Oddanie krwi ( mam zamiar wrócić do robienia tego regularnie)
2) Przeczytane:  J. Bolewski Głębia Goethego ( mam nadzieję, że uda mi się znaleźć czas na więcej pozauczelnianych książek )
3) Ostateczne zakończenie Historii o Fauście ( jeden z moich celów zrealizowany)
4) 20 lutego: PIERWSZE SAMODZIELNE KROCZKI JASIA
5) 21 lutego: PIERWSZY ZĄBEK JASIA 
4) Waga : 53,7 kg ( w zasadzie bez zmian, + 0,4 kg)
     Wymiary:
Biust: 81 cm ( było: 83 cm)
Talia: 64,5 cm ( było: 65 cm)
Biodra: 81 cm ( było: 83 cm)
Pupa: 88 cm ( bez zmian)
udo: 45 cm ( bez zmian)
ramię: 25 cm
nadgarstek: 15 cm

Moim postanowieniem na marzec jest ustabilizowanie swojego odżywiania. Potrafię jeść, albo za mało, albo za dużo. Od teraz mam zamiar z tym skończyć.
Zasada nr 1: Jeść 3 posiłki dziennie.
Zasada nr 2: Nie omijać posiłków.
Zasada nr 3 : CODZIENNIE robić bilans.
Zasada nr 4: Ni jeść, po 18:00

Następne ważenie: 31 marca 2013 r. Mam nadzieję, że uda mi się trzymać z daleka od wagi.



nareszcie wyszło słońce

niedziela, 24 lutego 2013

Spotkanie

Cóż. Jestem Wami trochę rozczarowana Motylki. Czy my żyjemy na innych kontynentach co najmniej?
Nie wiem, myślałam że kupienie biletu i kilka godzin w pociągu to nie jest wyczyn zasługujący na miano ekstremalnego.
W każdym razie, dla wszystkich odważnych, zdeterminowanych i zainteresowanych.
Ustalam termin i miejsce MOTYLKOWEGO SPOTKANIA na:



30 sierpnia 2013 r. (piątek),
Dworzec Centralny w Warszawie

Wszystkie dziewczyny które się zdecydują ( i wszystkie które mają na to ochotę), proszone są o podanie tej informacji na swoich blogach. Im nas będzie więcej, tym lepiej :)


sobota, 23 lutego 2013

Spotkanie motywacyjne :)

Siedzę sobie chora w domu i marzę o lecie. Odwiedzam Wasze blogi, u jednych z Was jest super, u innych gorzej, brak chęci i motywacji. Mnie też właśnie dopadł ten drugi stan. Podobno w przyrodzie musi być równowaga, kiedy u jednych jest rewelacyjnie u innych musi być gorzej. Podobno. Jestem typem eksperymentatorki.
Co byście powiedziały na ustalenie daty NASZEGO SPOTKANIA. Najlepiej latem- kiedy będziemy już szczupłe, piękne i uśmiechnięte. Niech ta magiczna data nas motywuje do pracy.
Nie wiem jak Wy, ale ja chyba chciałabym poznać, chociaż raz spotkać Was- te wszystkie wspaniałe dziewczyny z którymi dzielę codzienne radości i troski.
Wybierzmy czas i miejsce ! Kto jest za?







Moja propozycja to: GDAŃSK,  30 sierpnia

wtorek, 19 lutego 2013

Mistrz i Małgorzata, historia prawdziwa ( część XI, ostatnia)

Następnego dnia, po spotkaniu pod biblioteką byłam na uczelni. Zajęcia odbywały się zgodnie z planem, który nawiasem mówiąc jest ogólnie dostępny dla każdego na stronie wydziału. Wykład z praw człowieka został nagle przerwany wejściem kuriera z bukietem białych róż, który szukał...mnie. Co do cholery? - pomyślałam. Bez słowa podpisałam jakiś świstek i wzięłam kwiaty nie chcąc czynić zamieszania, które i tak już powstało jeszcze większym. Na bileciku dwa słowa: Miłych zajęć. Do końca wykładu zastanawiałam się kiedy nieopatrznie powiedziałam mu jakie kwiaty lubię najbardziej. Kiedyś na pewno, bo właśnie takie leżały teraz obok mojego notatnika pożerane płonącym z ciekawości wzrokiem moich towarzyszek. Zaraz po wyjściu z sali bukiet trafił do kosza, a ja dzielnie opierałam się gradowi pytań. Identyczna sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy.
 Kiedy powoli zaczynałam poddawać się rosnącej panice i mani prześladowczej, wszystko ustało- zamilkł mój telefon, skrzynka mailowa była pusta, nie pojawił się żaden nowy bukiet kwiatów. Uspokoiłam się, przestałam oglądać się za siebie na każdym rogu.
To był wieczór jak każdy inny. Kąpaliśmy Jasia, zadzwoniła K.- moja przyjaciółka jeszcze z czasów gimnazjum. Powiedziała, że musi ze mną pilnie porozmawiać i żebyśmy spotkały się w parku blisko miejsca w którym mieszkam, kiedy będę już wolna. Zgodziłam się. Nakarmiłam Jasia, poczekałam aż zaśnie i zaczęłam zbierać się do wyjścia. P. z jakiegoś powodu nie chciał mnie wypuścić, kiedy opierałam się jego propozycji odprowadzenia mnie, kazał mi chociaż zabrać psa. Na to mogłam się zgodzić. Z owczarkiem niemieckim na smyczy rzeczywiście poczułam się bezpieczniejsza wychodząc późnym wieczorem z domu.
Docierając do umówionego miejsca byłam spóźniona. Zdziwiłam się więc, że K. nie ma nigdzie w zasięgu mojego wzroku. Ona rzadko się spóźniała, a już na pewno nie wtedy kiedy ma coś ważnego do powiedzenia. Wybierałam właśnie numer, żeby do niej zadzwonić kiedy usłyszałam za sobą kroki. Glany, ona zawsze nosi glany. Schowałam telefon z powrotem do kieszeni kurtki. Kiedy zamiast mojej przyjaciółki zobaczyłam A. ugięły się pode mną kolana. Oplotłam smycz w okół nadgarstka przyciągając psa bliżej siebie. Wszystkie moje mięśnie były napięte, gotowe do działania.
- Co tutaj robisz? Jestem tu umówiona, czekam na kogoś- z całych sił starałam się ukryć drżenie w głosie.
- Wiem. Czekasz tu na mnie- jego teatralny szept był lodowaty, wyprany z emocji. Przerażał mnie. Rozejrzałam się nerwowo. Marnie oświetlony brudnym światłem nielicznych latarni park był pusty. Byliśmy sami.
- Nie. Czekam tu na K.
- Tylko tak ci się wydaje. Poprosiłem ją, żeby cię tu ściągnęła- - był porażająco opanowany, niemal posągowy.
- Co zrobiłeś?!- natychmiast wyparował cały mój niepokój. Byłam wściekła, chyba jeszcze bardziej niż na niego, na K. której bezgranicznie ufałam- Ona nigdy by się na to nie zgodziła.
- Nie bądź niemądra. Przecież wiesz jak działam na kobiety- syczał. On jest, aktorem, jest aktorem, bawi się tobą- powtarzałam sobie w myślach jak mantrę, patrząc w jego przerażająco nieruchome oczy utkwione w moich własnych źrenicach.
- Czego chcesz? - zrobiłam agresywny krok w jego stronę. Mojemu ciału przypomniało się, że też jestem artystką.
- Doskonale wiesz czego chcę- zbliżył swoją twarz do mojej tak, że dzieliło nas najwyżej kilka centymetrów. Czułam na sobie jego oddech.
- Rozmawialiśmy o tym- cofnęłam się- Powiedziałam już wszystko.
- Dobrze- wiem- że - kłamiesz- cedził każde słowo- Nie oszukuj mnie! Będziesz moja rozumiesz?! Musisz być moja! Kochasz mnie i wiesz o tym tak samo dobrze jak ja! - krzyczał.
- Przestań! - mój głos poniósł się po pustych alejkach.
- Nigdy nie przestanę!- złapał mnie za nadgarstki i szarpnął- Nigdy!- próbowałam się wyrwać, nie puszczał mnie, był silny, uścisk jego dłoni sprawiał mi ból.
- Boli!- znów podjęłam próbę uwolnienia się. Wtedy on szarpnął mnie w ocenie suki którą trzymałam przy sobie cały czas, zdecydowanie zbyt  mocno. Owczarek  pociągnął smycz i obnażył zęby , złapał A. za rękaw kurtki, a wtedy on uwolnił moje dłonie. Odciągnęłam psa i uciekłam.
Natychmiast zadzwoniłam do K.
- Jak mogłaś?! Ufałam ci! Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłaś, z tego co się mogło stać?!- krzyczałam kiedy tylko usłyszałam w słuchawce jej niepewne:  Słucham?
- Ala, on powiedział że się zabije jak cię nie zobaczy ! Powiedział że go ignorujesz, nie odbierasz telefonów. Przepraszam cię. Wybacz.
- Nie przyszło ci do głowy, że skoro nie odbieram od niego telefonów to mam jakiś powód?! Nie mogłaś zadzwonić do mnie?!
- Ala, przepraszam...- usłyszałam łzy w jej głosie, ale to tylko bardziej mnie rozjuszyło.
- Ty się nazywasz moją przyjaciółką?! Nie chcę cię więcej widzieć.
-Ala, ja..- przerwałam połączenie.





Goethe jako jeden z najbardziej cenionych twórców wszech czasów doczekał się setek, jeśli nie tysięcy swoich biografii. Faust jako dzieło jego życia, zajmuje w każdej z nich wyjątkowe miejsce. Liczni badacze poświęcają wiele lat i  setki stron, by zgłębić tajemnice największego dzieła Mistrza. Wielu z nich wiele uwagi poświęca Małgorzacie. Tak na imię miała pierwsza wielka miłość Goethego, wielu szuka także analogii do Zuzanny Małgorzaty Brandt- zabójczyni swojego dziecka, publicznie straconej  w styczniu 1772 roku.
Faustowska Małgorzata określana bywa jako wybawienie zagubionego doktora, jego jedyna prawdziwa miłość będąca drogą do zbawienia, początek i koniec jego prawdziwego życia.
W rzeczywistości Małgorzata jest biernym naczyniem wypełniającym się emocjami, lękami i wątpliwościami Fausta. Jest kobietą która nigdy nie powinna była go spotkać. Goethe nie bez powodu uczynił ją początkiem i końcem. Wyrzekając się fatalnej miłości Małgorzata odzyskała spokój. Stracona. Wybawiona.

Wracając do domu byłam nikim innym, tylko Małgorzatą: upokorzoną, zgwałconą, zrozpaczoną. Pękało mi serce. Wyprowadzona z równowagi prawie biegłam. Zwolniłam, żeby dać sobie więcej czasu na dojście do siebie. Popatrzyłam w zachmurzone niebo, drobne kropelki wilgotnego powietrza osiadały  mi na twarzy. Powoli uspokajał się mój oddech, przychodziło oczyszczenie. Nagle wszystko stało się jasne. Nasza historia nie zaczęła się tamtego deszczowego dnia podczas pierwszej próby do Fausta, nie zaczęła się nawet wtedy kiedy zobaczyliśmy się po raz pierwszy. Wszystko zaczęło się w południe, 28 sierpnia 1749 roku we Frankfurcie, kiedy wraz z uderzeniem dzwonów przyszedł na świat Johann Wolfgang Goethe.
Odpowiedź była prosta. Żyć tak jakby Goethe nigdy nie napisał Fausta, jakby Małgorzata nigdy się nie zakochała, a setki Chojniczan nie były świadkiem żadnego pocałunku. Skoro nie mogę go znienawidzić, muszę zapomnieć, że go kocham.
Trzeba tylko zatrzeć ślady, spakować do pudełka klika jego książek, bransoletkę, scenariusz z poprawkami i kilkadziesiąt stron notatek i oddać w ręce kuriera. Nie utrudniaj tego, Małgorzato. Już dość.


Talenta nie rodzą się jak grzyby, a geniusze nie rosną jak drzewa w lesie. Oprócz kilku wyjątkowych, którym dar przyrodzony za wszystko wystarczył, wszyscy inni najznakomitsi musieli pracować nad sobą, uczyć się, trudzić, cierpieć i myśleć przez całe życie, po każdy kwiat się schylać, wspiąć się, po każdy owoc. Goethe może więcej niż wszyscy inni i dlatego wysokie natchnienie połączył z najwyższą sztuką i dlatego policzony jest między nieśmiertelnych mistrzów, dla których nie ma granicy ani miejsca, ani czasu.
( Hugo Zathey, Kilka uwag nad życiem Goethego)










poniedziałek, 18 lutego 2013

Jaśko choruje. To wprowadza spore zamieszanie.
Pochłania mnie ostateczna konkluzja nad historią Mistrza i Małgorzaty. Marzec chciałabym już zacząć bez tego bagażu.
Mętlik w głowie.
Kolejne ważenie 28 lutego.

Aha...znalazłam swój wymarzony Dom. Miejsce które samym swoim widokiem mnie wycisza i uspokaja. Jak Wam się podoba Motylki ?

Chata ma ponad 100 lat. Jest perfekcyjnie odrestaurowana. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia :)









niedziela, 17 lutego 2013

Mistrz i Małgorzata, historia prawdziwa ( część X )

Nie odbierałam telefonów, nie odpisywałam na maile i sms-y, ignorowałam prośby o spotkanie. Płakałam tylko czasem.
Jesienią odcięcie się od tego wszystkiego stało się jeszcze prostsze. Studia prawnicze pochłaniały większość mojego czasu. Zaczęłam wstawać o 5:00, żeby dojechać 50 km na uczelnię i zdążyć na poranne zajęcia. Wracałam wieczorem, kąpałam Jasia i uczyłam się. Wolne dni poświęcałam synkowi. W miarę upływu czasu liczba połączeń i wiadomości stopniowo się zmniejszała.
Dni mijały jeden za drugim w ekspresowym tempie. Ledwo się obejrzałam, a już musiałam zacząć się przygotowywać do sesji. Schowana za stosem kodeksów i orzeczeń długie godziny spędzałam w bibliotece.
Tamten dzień nie różnił się niczym od innych. Weszłam do czytelni zaraz po otwarciu,  chwilę porozmawiałam ze znajomą już bibliotekarką, skompletowałam potrzebną literaturę i zostawiłam legitymację na biurku. Usiadłam przy swoim ulubionym stole na końcu sali. Godziny mijały, przewinęło się kilka osób. Zrobiłam sobie krótką przerwę na kawę chwilę przed moim ulubionym momentem dnia. Najlepiej pracuje mi się kiedy za oknami zrobi się już ciemno. Tamtego dnia padał gęsty śnieg, chwilę patrzyłam jak miękko otula brudny, przepełniony parking. Zapaliłam małą lampkę na swoim stole i pogrążyłam się w nauce. Przed 18:00, poganiana przez znaczące pochrząkiwania bibliotekarki zebrałam swoje rzeczy i udałam się do wyjścia. Chwilę zajęło mi odnalezienie numerka z szatni. Kiedy odzyskałam już kurtkę i opatuliłam się szczelnie długim szalikiem, celowo sprowokowałam swoją obecnością mechanizm rozsuwanych drzwi, które wypuściły mnie na ulice coraz bardziej białego miasta.
- Alicja!
Stopa poślizgnęła mi się na stopniu schodów, gwałtownie złapałam się poręczy, żeby nie spaść. Słyszałam uderzenia własnego serca. Odwracając głowę miałam ochotę zamknąć oczy.
- Uważaj, bo spadniesz.- już nie miałam wyboru, musiałam znowu spojrzeć mu w oczy.
- Co ty tu do cholery robisz?- syknęłam.
- Czekam na ciebie- był bezczelny.
- Skąd wiedziałeś gdzie jestem?
- Nie dawałaś znaku życia, musiałem sprawdzić czy wszystko w porządku.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie- chyba się bałam.
- To nie ma znaczenia. Dlaczego nie odbierasz moich telefonów?
- Dlaczego nie dasz mi po prostu spokoju?
- Bo cię kocham.- wiedziałam już, że muszę to zrobić. Miałam ochotę uderzyć go w twarz. Nienawidziłam go za to do czego mnie zmusił.
- Ja ciebie nie kocham- zaskakująca była dla mnie moja siła i stanowczość.
-Spójrz mi w oczy- natychmiast wykonałam polecenie. Cofnęłam się o krok kiedy zobaczyłam łzy i przerażenie w jego oczach, byłam pewna że odbiły się w moich- I teraz powtórz to co powiedziałaś.
- Nie- kocham- cię- natychmiast opuściłam głowę, żeby już nie musieć na niego patrzeć.
- Wiem, że kłamiesz. Znajdę cię, wszędzie rozumiesz? Nie schowasz się przede mną. Wiem o tobie wszystko- szeptał. Nie dotykał mnie, a ja mimo to czułam się uwięziona w tamtym miejscu. Podniosłam głowę i zobaczyłam tamten spokój. Widziałam go już. Jeden jedyny raz, z ogromną nadzieją, że nie zobaczę go już więcej.
Odwróciłam się i odeszłam. Nie spojrzałam za siebie. Zdecydowanie wolę jak krzyczy.


cdn.




piątek, 15 lutego 2013

Mistrz i Małgorzata, historia prawdziwa ( część IX)

Przebywając na oddziale miałam tylko jedno marzenie: zabrać synka na spacer.
Do domu wróciliśmy na początku czerwca, choć jeszcze nie kalendarzowe, lato było w pełni. P. wychodził do pracy wcześnie rano, wracał najczęściej późnym popołudniem.
Około godziny ósmej rano podawałam Jasiowi porcję mleka, zakładałam lekkie body i usypiałam. Śpiącego wkładałam do wózka i wychodziłam z domu. Kiedy tylko zamykałam za sobą drzwi budził się we mnie dziwny niepokój i niepewność. Dopiero po kilku dniach zdałam sobie sprawę ze źródła tych uczuć. W dniu spektaklu dyplomowego A. byliśmy jeszcze z Jasiem w szpitalu. Nie pojawiłam się więc, ani nie kontaktowałam się z nim od czasu tamtej nocnej rozmowy. Szukałam go. Godzinami pchałam wózek, po chodnikach i parkowych alejach, które otaczały miejsca w których mógłby być, wielokrotnie wracałam do tych w których byliśmy razem. Chciałam spotkać go przypadkiem, chociaż zobaczyć z daleka. Pielgrzymowałam niemal codziennie, nie mając nawet pewności czy szukam we właściwym mieście.
Byłam bardzo zmęczona wydarzeniami ostatnich miesięcy. Postanowiłam wykorzystać koncert na zakończenie roku artystycznego zespołu w którym tańczyłam przed maturą, by oderwać się na chwilę od tego wszystkiego. Przekraczając próg Centrum Kultury odetchnęłam z ulgą.
Wpadliśmy na siebie przed drzwiami sekretariatu.
- A.? Co ty tutaj robisz?- z zaskoczeniem stwierdziłam, że uczuciem które mnie zdominowało był strach.
-Staram się tu o stanowisko instruktora teatralnego. Ładnie wyglądasz. Z Jasiem już wszystko w porządku?
-Tak, dziękuje.
-Masz chwilę? Może byśmy zamienili kilka zdań?
Spojrzałam na zegarek. Do koncertu zostało jeszcze pół godziny.
-No dobrze. Sala baletowa powinna być wolna. Chodź.
Podążył za mną korytarzem. Niepewnie nacisnęłam klamkę, drzwi jednak ustąpiły. Lustrzana sala przywitała nas mnogością naszych własnych odbić.
-Witaj w mojej świątyni- nie wiem do kogo powiedziałam to bardziej: do niego czy do siebie. Oddychałam spokojnie. Rozkoszowałam się znajomą wonią drewna, linoleum i pasty do podłóg. Podeszłam do luster, przesuwając dłonią po lakierowanym drążku zrobiłam kilka kroków. Promienia zachodzącego słońca tańczyły w moich włosach. Poczułam ulgę. Pierwszy raz od bardzo dawna poczułam się lekka i piękna.
A. w milczeniu podążał za mną wzrokiem. Wreszcie nasze spojrzenia skrzyżowały się na powierzchni szklanej tafli. Chwilę trwaliśmy w bezruchu, potem wspięłam się na palce i powoli odwróciłam stając twarzą do niego.
- Nie tylko na scenie jesteś tak oszałamiająco piękna. Tutaj też.
Nie odpowiedziałam.
-Brakowało mi ciebie.
- Mi ciebie też- natychmiast żałowałam, że to powiedziałam- Co u Ani?- przypomniałam sobie imię jego ostatniej dziewczyny.
- Nie jesteśmy już razem.
-Och. Przykro mi.
- Niepotrzebnie- ton jego głosu wibrował w moim ciele. I nagle, zupełnie oszołomiona obserwowałam zwielokrotnione odbicie dwojga obejmujących się ludzi. A. jest ode mnie dużo większy i silniejszy jednak zareagował natychmiast na napięcie moich mięśni. Odsunął się ode mnie, dzielący nas dystans pozostał jednak bardzo niewielki.
- Jesteś szczęśliwa?- nie wiedzieć czemu szeptał.
- Co to za pytanie? - moja odpowiedź padła równie cicho.
- Przepraszam cię. Ja po prostu, ja dużo myślałem o tym wszystkim. Wiesz, że to co nas łączy nie stało się tylko na scenie. Kocham cię i jeżeli istnieje chociaż cień szansy, że ty też coś do mnie czujesz to będę walczył. Nie mogę znów pozwolić ci zniknąć. Budowałem dziesiątki związków łudząc się, że jakaś kobieta zajmie w moim życiu twoje miejsce. Wiele razy zdradziłem cię fizycznie, ale tylko tobie tak naprawdę zawsze byłem wierny. Wiem, że masz dziecko, ale poradzę sobie z tym. Jestem gotowy stworzyć wam dom, zostać twoim mężem, wychować Jasia i pokochać go jak własnego syna, tylko daj mi szansę- w jego oczach widziałam swoje własne łzy.
-Powiedz coś! Dlaczego nic nie mówisz?!- delikatnie potrząsnął mną trzymając za ramiona. Z wielkim trudem przełknęłam gulę blokującą moje gardło.
-Co mam ci powiedzieć.
-Prawdę.
-Prawdę? Dobrze. Otóż prawda jest taka, że kocham cię,  że kochałam cię przez wszystkie te lata, płakałam z tęsknoty tysiąc razy wracając do książki którą mi dałeś, gryzłam z bólu ręce. Taka jest prawda, ale to niczego nie zmienia.  Mam dziecko, wychodzę za mąż, zrozum. Moje uczucia do ciebie nie mają znaczenia.
-Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? Dlaczego, nie..- przerwałam mu w pół słowa.
- Dlaczego? A co miałam ci powiedzieć?! Cześć, wiem że od roku się nie widzieliśmy, ale ja muszę mieć teraz dziecko. Co ty na to? I co niby byś mi powiedział?!
- Nie wiem. Musiałbym to przemyśleć. Wiem, że mimo to jeszcze wszystko może być inaczej. Uwierz. Daj nam szansę. Co mam zrobić? - jego gwałtowność i rozpacz ciążyły mi niemal fizycznie.
- Zapomnij.
-Zapomnij?! Zapomnę, jak powiesz mi prosto w oczy, że nic do mnie nie czujesz! Rozumiesz?!
Jego krzyk niósł się za mną korytarzem kiedy wybiegłam z sali. Budził mnie nocami. Zagnieździł się gdzieś głęboko we mnie by wracać za każdym razem, kiedy odważyłam się pomyśleć że jestem szczęśliwa.


cdn.



wtorek, 12 lutego 2013

2/100

Bilans:
8:00
sok z marchwi 95 kcal

18:30
barszcz czerwony 60 kcal

Razem:  155 kcal

100 DNI BEZ SŁODYCZY: 2/100







poniedziałek, 11 lutego 2013

1/100

Bilans:
14:30
3 łyżki buraczków 24 kcal
pieczone podudzie kurczaka ok. 200 kcal
Energy drink ( Gray Woolf bez cukru) 25 kcal
18:00
3 kromki chrupkiego pieczywa 75 kcal
3 małe plasterki polędwicy 60 kcal
margaryna 18 kcal

razem: 402 kcal

100 DNI BEZ SŁODYCZY: 1/ 100


Tydzień zaczął się bardzo pozytywnie. Mam nadzieję, że reszta będzie równie udana.




niedziela, 10 lutego 2013

Oficjalne otwarcie

Od jutra, razem z Olką (marudno.blogspot.com ) oficjalnie rozpoczynamy projekt


100 DNI BEZ SŁODYCZY

Ktoś chce się przyłączyć? Zapraszamy !