wtorek, 2 kwietnia 2013

Poświąteczna spowiedź

Witam po świętach moje Kochane :)

Mój ostatni post był o planach, założeniach, celach na najbliższy czas. Po dwóch dniach systemu ośmiogodzinnego czułam zaskakująco dobrze- po 16. godzinach głodówki nie rzucałam się na jedzenie, ale spokojnie przystępowałam do zaplanowanego posiłku.
A potem...potem dostałam czegoś na kształt grypy żołądkowej: obudziły mnie mdłości, potem cały dzień wymiotowałam, nie przyjmowała mi się nawet letnia woda nie wspominając o herbacie, albo jakimkolwiek jedzeniu. Gorączka skoczyła do 38 stopni. Czułam się fatalnie. Wieczorem, wszystko ustąpiło jak ręką odjął- temperatura spadła, wypiłam herbatę, zjadłam kromkę bułki pszennej. Stanęłam na wadze, która pokazała niecałe 50 kg. Na początku, euforia! Wow...jestem już tak blisko celu! Potem spojrzałam w lustro. Skoro do celu pozostał mi tylko trochę ponad kilogram to dlaczego nadal nie jestem zadowolona, dlaczego nadal mam zastrzeżenia do tego co widzę? Czy ten kilogram tak wiele zmieni? Dlaczego zamiast lekkiej, eterycznej dziewczyny z thinspiracji, widzę wycieńczony cień siebie samej, który patrzy na mnie codziennie coraz większymi oczami? Przecież miałam być szczęśliwa, a jestem jakby coraz bardziej smutna i zmęczona.
Poczułam się wtedy naprawdę zniechęcona.
To był piątek. W sobotę jadłam znów naprawdę niedużo. Przemyślenia poprzedniego wieczoru odebrały mi apetyt. Za każdym jednak razem kiedy siadałam do stołu obiecywałam sobie, że nakarmię w końcu swój organizm. W święta jadłam to na co miałam ochotę. Wszystko, aż do bólu brzucha. I co? Dziś waga pokazała 51,7 kg, czyli biorąc pod uwagę odwodnienie z piątku w zasadzie nie podniosła się prawie wcale, a całe to karmienie skończyło się dla mnie żałośnie wzdętym brzuchem i skurczonymi wnętrznościami.
Pisząc tą notkę przypominam sobie chwilę, która zainspirowała mnie do założenia bloga- tak jak dziś siedziałam na fotelu w szlafroku, ze zdecydowanie przeciążonym układem trawiennym. Wtedy oddałabym wszystko za to żeby schudnąć, dziś chciałabym wiedzieć kiedy to się wreszcie skończy, kiedy uznam, że już dość.
Chciałabym móc napisać, że nie zależy mi na tym żeby schudnąć a na tym, żeby wypracować sobie właściwie spojrzenie na jedzenie i na siebie. Nie ma jednak sensu oszukiwać ani siebie, ani was. Nadal zależy mi na tym, żeby schudnąć, różnica jest tylko taka, że znów nie ufam sobie w tym zakresie.
Osiągnę oczywiście cele które sobie założyłam- te główne i te mniejsze.
Przetestuję program 8 godzinny i dietę baletnicy i będę Wam zdawała szczegółowe relacje. Od nowa zacznę WYZWANIE 150 przysiadów, które z powodu choroby przerwałam.
Trzymam kciuki za Was i za siebie.
Bądźmy silne. I mądre.

dzień pierwszy: zaliczony

8 komentarzy:

  1. Też przyjmuje to wyzwanie... powodzenia... widzę, że masz chwilowo złu humor ale to przejdzie... czasem tak jest i trzeba to przytrzymać ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyzwanie - zamienić tłuszcz w mięśnie. Mięśnie też muszą ważyć! :* Zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Też czasem się zastanawiam co będzie, gdy osiągniemy swój cel. Bo mi moja idealna waga zawsze kojarzyła się z idealnym ciałem z thinspo. Z dnia na dzień wydaje mi się, że dążymy do celu, bo to ta wędrówka nas raduje i zajmuje najbardziej, osiągnięcie idealnej wagi to już tylko dodatek. Marzymy, by marzyć, nie by spełniać nasze marzenia.

    Trzymaj się Kochana, będę trzymać za Ciebie kciuki :***

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyzwanie świetne. Gorąco polecam.
    Martwi mnie to jak piszesz o jedzeniu i o podejściu do tego. Dobrze, że chociaż ten podział godzinny posiłków działa. Może warto go stosować? Dobrze tez, że wróciłaś do zdrówka, bo to najważniejsze!
    Niestety, mam podobne niezdrowe podejście. Moje 'zdrowie' gra w tym odchudzaniu najmniejszą rolę. Ważne jest by schudnąć. Widzieć jak najmniej na wadze i dość do celu. To co się stanie po drodze, to nie istotne. To takie niemądre. Staram się to zmienić, własnie dlatego przyjmuje coraz więcej wyzwań jak np, zdrowe jedzenie, dwa owoce dziennie, zero napojów na słodzikach. Obiecuje Sobie, że jak osiągne cel skończę z bulimią. Czy skończę? Wątpię Ale wiadomo jak to z człowiekiem. Życzę Ci byś znalazła w Sobie siłę, żeby zmienić pogląd na to wszystko! Jesteś wartościową kobietką, dobrze by było jakbyś żyła zdrowo i jak najdłużej! ;*
    Trzymam za to mocno kciuki!
    Ale się rozgadałam.
    Pozdrawiam ciepło i buziam! ;*
    Stay strong!

    Kokainovva xxx

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mądre słowa (a rzadko na blogach z takimi się spotykam, wiec szacun! :D )
    Też mam masę obaw na temat tego co będzie gdy osiągnę cel. Boję się, że moje psychiczne 'ja' będzie krzyczeć 'chudnij jeszcze, jesteś gruba, przecież dasz radę!'. Dieta naprawdę ryje psychikę w niesamowitym stopniu.
    Uważaj na siebie! Możesz liczyć na moje wsparcie! :)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Może problem nie jest w twojej wadze tylko w stałym poszukiwaniu szczęścia, wmówiłaś sobie że idealna figura da ci zadowolenie z życia, a wcale go nie uzyskałaś więc nadal zrzucasz winę na swoje ciało i brniesz w dietę dalej. Nie wiem nawet co na to poradzić, psycholog byłby chyba najlepszym rozwiązaniem. Mam nadzieję że poprawi ci się humor i trzymam za ciebie kciuki! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wydaje mi się, że problem tkwi w psychice. Wmawiasz sobie ze chcesz schudnąć. Jesteś CHUDA! Może powinnaś zacząć jeść i ćwiczyć. Szczupłe ciało może być zdrowe i piękne, a nie wychudzone, szare. Nie chodzi o wystające kości (wiem, że zaprzeczam sobie z kiedyś) ale o to żeby cieszyć się swoim ciałem !

    Mam nadzieję, że to przemyślisz :*

    PS.: a FIT obiad zrobię Ci jak tylko przyjedziesz do Warszawy :P
    PS2.: zacznij jeść!

    OdpowiedzUsuń