sobota, 27 kwietnia 2013

Kochane, nie mam obecnie dostępu do komputera- mój uległ wypadkowi uniemożliwiającemu korzystanie z niego.
Czekajcie na mnie cierpliwie :* Obiecuję, że wrócę z samymi dobrymi wiadomościami :)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Dziękuje za wszystkie komentarze pod poprzednim postem. W rzeczywistości wszystko wygląda trochę inaczej niż większość z Was sobie wyobraża, ale  tylko z kilkoma z Was znam się na tyle dobrze, żeby to wiedziały :* I tym z Was, dziękuję szczególnie, że jesteście.

Niewiele myślę o diecie, a paradoksalnie jem naprawdę mało. To dobrze. Czuję się hmmm...chyba zrównoważona to najlepsze słowo.

12 lat spędziłam na sali baletowej, do niedawna byłam naprawdę gibka, ze swoim ciałem mogłam zrobić co tylko zechciałam. Nie tańczę od 3 lat. Kiedy ten czas minął? Obecnie ledwo robię szpagat. I zaczynam tęsknić za swoim elastycznym ciałem. Pora się porozciągać.
Swoją drogą to niesprawiedliwe, że tyle lat naprawdę rzetelnej pracy, tak szybko się rozpływa.




Nareszcie wiosna. A jutro ma być jeszcze cieplej. Miłego poniedziałku Kochane :*

środa, 10 kwietnia 2013

Bardzo powoli przychodzi poświąteczna normalizacja :) Kilka dni męczyła mnie niestrawność, po tym kilkudniowym obżarstwie, więc moje posiłki nie były tak regularne jak planowałam.
Dziś:
8:00
zielona herbata, jabłko
11:00
waniliowy serek homogenizowany, dwie kromki chrupkiego pieczywa, zielona herbata

Przewiduję jeszcze jeden posiłek, prawdopodobnie spaghetti.




Kiedyś różnie wyobrażałam sobie oświadczyny: romantyczne, szalone, niepowtarzalne. Tysiące wariantów. Kiedy którejś nocy, usłyszałam w ciemności szept: Chcę, żebyś została moją żoną, przestałam snuć jakiekolwiek wizje. Przecież nie wymyśliłabym nic piękniejszego, nic bardziej idealnego.
To co stało się dziś nad ranem, wprowadziło mnie jednak w stan tak głębokiego szoku, że kiedy o godzinie 7:00 obudziłam się na dobre, musiałam sprawdzić czy przypadkiem mi się to nie przyśniło.
4:20, wibracja telefonu.
Numer A.
Wyjdź, za mnie.


środa, 3 kwietnia 2013

Bardzo dziękuję Wam wszystkim za wsparcie i mądre słowa. Po raz kolejny udowodniłyście, że można na Was liczyć. Dziękuję, jesteście kochane :*
Postanowiłam nie rezygnować z programu 8- godzinnego i regularnych godzin posiłków, za to postanowiłam zacząć jeść zdrowo i przestać liczyć te nieszczęsne kalorie. Obiecałam sobie więcej ćwiczyć ( a właściwie w ogóle zacząć), a jak tylko zrobi się ciepło, wskoczyć w adidasy i zacząć biegać.
Zainspirowana ostatnią wymianą wiadomości z Nicole zaczęłam gotować: dziś efektem tego zapału były placuszki z zielonego groszku. Bardzo dobre i zdrowe. Jasiowi również bardzo smakowały :)


Wiem, że nie mogę sobie ufać, ale postaram się to zmienić. Mam nadzieję, że nadal będziecie ze mną :)
Póki co znów wyjmuję baterie z wagi. Ostatnim razem pomogło. Włożę je z powrotem 30 kwietnia. Trzymajcie kciuki.

Życzę udanego wieczoru.


WYZWANIE 150 PRZYSIADÓW: dzień 2 zaliczony 

No i jeszcze podsumowanie MARCA:
1) spadek wagi: 2 kg
2) Przeczytane: "Start" i " Krew na placu lalek"
3) Opracowanie biznesplanu dla Atelier i zrobienie wszystkiego, żeby pozyskać środki finansowe na jego otwarcie. Podpisanie przedwstępnej umowy najmu lokalu. Zawarcie 5 umów z artystami.
4) Pierwsze święta Wielkanocne Jasia. Pierwsza wspólna wyprawa do kościoła.
5) 31. 03: śmierć naszej szczurzycy: Justy.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Poświąteczna spowiedź

Witam po świętach moje Kochane :)

Mój ostatni post był o planach, założeniach, celach na najbliższy czas. Po dwóch dniach systemu ośmiogodzinnego czułam zaskakująco dobrze- po 16. godzinach głodówki nie rzucałam się na jedzenie, ale spokojnie przystępowałam do zaplanowanego posiłku.
A potem...potem dostałam czegoś na kształt grypy żołądkowej: obudziły mnie mdłości, potem cały dzień wymiotowałam, nie przyjmowała mi się nawet letnia woda nie wspominając o herbacie, albo jakimkolwiek jedzeniu. Gorączka skoczyła do 38 stopni. Czułam się fatalnie. Wieczorem, wszystko ustąpiło jak ręką odjął- temperatura spadła, wypiłam herbatę, zjadłam kromkę bułki pszennej. Stanęłam na wadze, która pokazała niecałe 50 kg. Na początku, euforia! Wow...jestem już tak blisko celu! Potem spojrzałam w lustro. Skoro do celu pozostał mi tylko trochę ponad kilogram to dlaczego nadal nie jestem zadowolona, dlaczego nadal mam zastrzeżenia do tego co widzę? Czy ten kilogram tak wiele zmieni? Dlaczego zamiast lekkiej, eterycznej dziewczyny z thinspiracji, widzę wycieńczony cień siebie samej, który patrzy na mnie codziennie coraz większymi oczami? Przecież miałam być szczęśliwa, a jestem jakby coraz bardziej smutna i zmęczona.
Poczułam się wtedy naprawdę zniechęcona.
To był piątek. W sobotę jadłam znów naprawdę niedużo. Przemyślenia poprzedniego wieczoru odebrały mi apetyt. Za każdym jednak razem kiedy siadałam do stołu obiecywałam sobie, że nakarmię w końcu swój organizm. W święta jadłam to na co miałam ochotę. Wszystko, aż do bólu brzucha. I co? Dziś waga pokazała 51,7 kg, czyli biorąc pod uwagę odwodnienie z piątku w zasadzie nie podniosła się prawie wcale, a całe to karmienie skończyło się dla mnie żałośnie wzdętym brzuchem i skurczonymi wnętrznościami.
Pisząc tą notkę przypominam sobie chwilę, która zainspirowała mnie do założenia bloga- tak jak dziś siedziałam na fotelu w szlafroku, ze zdecydowanie przeciążonym układem trawiennym. Wtedy oddałabym wszystko za to żeby schudnąć, dziś chciałabym wiedzieć kiedy to się wreszcie skończy, kiedy uznam, że już dość.
Chciałabym móc napisać, że nie zależy mi na tym żeby schudnąć a na tym, żeby wypracować sobie właściwie spojrzenie na jedzenie i na siebie. Nie ma jednak sensu oszukiwać ani siebie, ani was. Nadal zależy mi na tym, żeby schudnąć, różnica jest tylko taka, że znów nie ufam sobie w tym zakresie.
Osiągnę oczywiście cele które sobie założyłam- te główne i te mniejsze.
Przetestuję program 8 godzinny i dietę baletnicy i będę Wam zdawała szczegółowe relacje. Od nowa zacznę WYZWANIE 150 przysiadów, które z powodu choroby przerwałam.
Trzymam kciuki za Was i za siebie.
Bądźmy silne. I mądre.

dzień pierwszy: zaliczony