wtorek, 19 lutego 2013

Mistrz i Małgorzata, historia prawdziwa ( część XI, ostatnia)

Następnego dnia, po spotkaniu pod biblioteką byłam na uczelni. Zajęcia odbywały się zgodnie z planem, który nawiasem mówiąc jest ogólnie dostępny dla każdego na stronie wydziału. Wykład z praw człowieka został nagle przerwany wejściem kuriera z bukietem białych róż, który szukał...mnie. Co do cholery? - pomyślałam. Bez słowa podpisałam jakiś świstek i wzięłam kwiaty nie chcąc czynić zamieszania, które i tak już powstało jeszcze większym. Na bileciku dwa słowa: Miłych zajęć. Do końca wykładu zastanawiałam się kiedy nieopatrznie powiedziałam mu jakie kwiaty lubię najbardziej. Kiedyś na pewno, bo właśnie takie leżały teraz obok mojego notatnika pożerane płonącym z ciekawości wzrokiem moich towarzyszek. Zaraz po wyjściu z sali bukiet trafił do kosza, a ja dzielnie opierałam się gradowi pytań. Identyczna sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy.
 Kiedy powoli zaczynałam poddawać się rosnącej panice i mani prześladowczej, wszystko ustało- zamilkł mój telefon, skrzynka mailowa była pusta, nie pojawił się żaden nowy bukiet kwiatów. Uspokoiłam się, przestałam oglądać się za siebie na każdym rogu.
To był wieczór jak każdy inny. Kąpaliśmy Jasia, zadzwoniła K.- moja przyjaciółka jeszcze z czasów gimnazjum. Powiedziała, że musi ze mną pilnie porozmawiać i żebyśmy spotkały się w parku blisko miejsca w którym mieszkam, kiedy będę już wolna. Zgodziłam się. Nakarmiłam Jasia, poczekałam aż zaśnie i zaczęłam zbierać się do wyjścia. P. z jakiegoś powodu nie chciał mnie wypuścić, kiedy opierałam się jego propozycji odprowadzenia mnie, kazał mi chociaż zabrać psa. Na to mogłam się zgodzić. Z owczarkiem niemieckim na smyczy rzeczywiście poczułam się bezpieczniejsza wychodząc późnym wieczorem z domu.
Docierając do umówionego miejsca byłam spóźniona. Zdziwiłam się więc, że K. nie ma nigdzie w zasięgu mojego wzroku. Ona rzadko się spóźniała, a już na pewno nie wtedy kiedy ma coś ważnego do powiedzenia. Wybierałam właśnie numer, żeby do niej zadzwonić kiedy usłyszałam za sobą kroki. Glany, ona zawsze nosi glany. Schowałam telefon z powrotem do kieszeni kurtki. Kiedy zamiast mojej przyjaciółki zobaczyłam A. ugięły się pode mną kolana. Oplotłam smycz w okół nadgarstka przyciągając psa bliżej siebie. Wszystkie moje mięśnie były napięte, gotowe do działania.
- Co tutaj robisz? Jestem tu umówiona, czekam na kogoś- z całych sił starałam się ukryć drżenie w głosie.
- Wiem. Czekasz tu na mnie- jego teatralny szept był lodowaty, wyprany z emocji. Przerażał mnie. Rozejrzałam się nerwowo. Marnie oświetlony brudnym światłem nielicznych latarni park był pusty. Byliśmy sami.
- Nie. Czekam tu na K.
- Tylko tak ci się wydaje. Poprosiłem ją, żeby cię tu ściągnęła- - był porażająco opanowany, niemal posągowy.
- Co zrobiłeś?!- natychmiast wyparował cały mój niepokój. Byłam wściekła, chyba jeszcze bardziej niż na niego, na K. której bezgranicznie ufałam- Ona nigdy by się na to nie zgodziła.
- Nie bądź niemądra. Przecież wiesz jak działam na kobiety- syczał. On jest, aktorem, jest aktorem, bawi się tobą- powtarzałam sobie w myślach jak mantrę, patrząc w jego przerażająco nieruchome oczy utkwione w moich własnych źrenicach.
- Czego chcesz? - zrobiłam agresywny krok w jego stronę. Mojemu ciału przypomniało się, że też jestem artystką.
- Doskonale wiesz czego chcę- zbliżył swoją twarz do mojej tak, że dzieliło nas najwyżej kilka centymetrów. Czułam na sobie jego oddech.
- Rozmawialiśmy o tym- cofnęłam się- Powiedziałam już wszystko.
- Dobrze- wiem- że - kłamiesz- cedził każde słowo- Nie oszukuj mnie! Będziesz moja rozumiesz?! Musisz być moja! Kochasz mnie i wiesz o tym tak samo dobrze jak ja! - krzyczał.
- Przestań! - mój głos poniósł się po pustych alejkach.
- Nigdy nie przestanę!- złapał mnie za nadgarstki i szarpnął- Nigdy!- próbowałam się wyrwać, nie puszczał mnie, był silny, uścisk jego dłoni sprawiał mi ból.
- Boli!- znów podjęłam próbę uwolnienia się. Wtedy on szarpnął mnie w ocenie suki którą trzymałam przy sobie cały czas, zdecydowanie zbyt  mocno. Owczarek  pociągnął smycz i obnażył zęby , złapał A. za rękaw kurtki, a wtedy on uwolnił moje dłonie. Odciągnęłam psa i uciekłam.
Natychmiast zadzwoniłam do K.
- Jak mogłaś?! Ufałam ci! Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłaś, z tego co się mogło stać?!- krzyczałam kiedy tylko usłyszałam w słuchawce jej niepewne:  Słucham?
- Ala, on powiedział że się zabije jak cię nie zobaczy ! Powiedział że go ignorujesz, nie odbierasz telefonów. Przepraszam cię. Wybacz.
- Nie przyszło ci do głowy, że skoro nie odbieram od niego telefonów to mam jakiś powód?! Nie mogłaś zadzwonić do mnie?!
- Ala, przepraszam...- usłyszałam łzy w jej głosie, ale to tylko bardziej mnie rozjuszyło.
- Ty się nazywasz moją przyjaciółką?! Nie chcę cię więcej widzieć.
-Ala, ja..- przerwałam połączenie.





Goethe jako jeden z najbardziej cenionych twórców wszech czasów doczekał się setek, jeśli nie tysięcy swoich biografii. Faust jako dzieło jego życia, zajmuje w każdej z nich wyjątkowe miejsce. Liczni badacze poświęcają wiele lat i  setki stron, by zgłębić tajemnice największego dzieła Mistrza. Wielu z nich wiele uwagi poświęca Małgorzacie. Tak na imię miała pierwsza wielka miłość Goethego, wielu szuka także analogii do Zuzanny Małgorzaty Brandt- zabójczyni swojego dziecka, publicznie straconej  w styczniu 1772 roku.
Faustowska Małgorzata określana bywa jako wybawienie zagubionego doktora, jego jedyna prawdziwa miłość będąca drogą do zbawienia, początek i koniec jego prawdziwego życia.
W rzeczywistości Małgorzata jest biernym naczyniem wypełniającym się emocjami, lękami i wątpliwościami Fausta. Jest kobietą która nigdy nie powinna była go spotkać. Goethe nie bez powodu uczynił ją początkiem i końcem. Wyrzekając się fatalnej miłości Małgorzata odzyskała spokój. Stracona. Wybawiona.

Wracając do domu byłam nikim innym, tylko Małgorzatą: upokorzoną, zgwałconą, zrozpaczoną. Pękało mi serce. Wyprowadzona z równowagi prawie biegłam. Zwolniłam, żeby dać sobie więcej czasu na dojście do siebie. Popatrzyłam w zachmurzone niebo, drobne kropelki wilgotnego powietrza osiadały  mi na twarzy. Powoli uspokajał się mój oddech, przychodziło oczyszczenie. Nagle wszystko stało się jasne. Nasza historia nie zaczęła się tamtego deszczowego dnia podczas pierwszej próby do Fausta, nie zaczęła się nawet wtedy kiedy zobaczyliśmy się po raz pierwszy. Wszystko zaczęło się w południe, 28 sierpnia 1749 roku we Frankfurcie, kiedy wraz z uderzeniem dzwonów przyszedł na świat Johann Wolfgang Goethe.
Odpowiedź była prosta. Żyć tak jakby Goethe nigdy nie napisał Fausta, jakby Małgorzata nigdy się nie zakochała, a setki Chojniczan nie były świadkiem żadnego pocałunku. Skoro nie mogę go znienawidzić, muszę zapomnieć, że go kocham.
Trzeba tylko zatrzeć ślady, spakować do pudełka klika jego książek, bransoletkę, scenariusz z poprawkami i kilkadziesiąt stron notatek i oddać w ręce kuriera. Nie utrudniaj tego, Małgorzato. Już dość.


Talenta nie rodzą się jak grzyby, a geniusze nie rosną jak drzewa w lesie. Oprócz kilku wyjątkowych, którym dar przyrodzony za wszystko wystarczył, wszyscy inni najznakomitsi musieli pracować nad sobą, uczyć się, trudzić, cierpieć i myśleć przez całe życie, po każdy kwiat się schylać, wspiąć się, po każdy owoc. Goethe może więcej niż wszyscy inni i dlatego wysokie natchnienie połączył z najwyższą sztuką i dlatego policzony jest między nieśmiertelnych mistrzów, dla których nie ma granicy ani miejsca, ani czasu.
( Hugo Zathey, Kilka uwag nad życiem Goethego)










9 komentarzy:

  1. Czytałam, ale nigdy nie wiedziałam co napisać. W gruncie rzeczy rzeczywiście nawet teraz po zakończeniu nie wiem. Ładnie napisane, aż się nie chce wierzyć, że to historia prawdziwa, niestety chyba nie jest zbyt szczęśliwa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zbyt szczęśliwa, ale prawdziwa. Niestety.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Rozz. Smutna ta historia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Smutne, ale nikt nie mówił, że życie pisze szczęśliwe scenariusze, w każdym zawsze znajdzie sie smutek. Uwielbiam to czytać,porywa mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A w ogole to nie napisałam ... uwielbiam El tango de Roxanne. Ciary przechodzą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w ogóle uwielbiam ten musical, ale ta scena jest rzeczywiście wyjątkowa :) mogę tego słuchać ( i oglądać) bez końca.

      Usuń
  6. Hey ,
    dlaczego piszesz tutaj o Goethe' m ? Tak bardzo cię interesuje ?
    Jesteś pisarką ? ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozumiem. Zazdroszczę Ci natomiast tego, że tak mało zostało ci do osiągnięcia celu. Zaledwie 5 kg..

    OdpowiedzUsuń
  8. piękne i smutne. naprawdę uwielbiam Cię odwiedzać, masz genialny talent.

    OdpowiedzUsuń