piątek, 8 lutego 2013

Mistrz i Małgorzata, historia prawdziwa ( część VIII)

Dzień w którym urodził się mój synek był najcudowniejszym dniem mojego życia. 39- tydzień ciąży. 20 kwietnia 2012 r. , godzina 8:15. Waga: 3100 g, długość: 52 cm. 10 punktów w skali APGAR. Był piękny. Wydawał się zdrowy i silny. W drugiej dobie życia okazało się, że poziom bilirubiny znacznie przewyższa normę. Żółtaczka noworodkowa. Powszechna przypadłość, nie ma się czym martwić. Dwa dni fototerapii powinny rozwiązać problem- pocieszano nas. Jaś trafił do inkubatora pod specjalną lampę. Ponieważ jednak był głodny niemal co godzinę i tyle samo spędzał przy piersi, mieliśmy dla siebie dużo czasu poza tą nieprzyjazną, plastikową puszką. Sytuacja nie ulegała jednak poprawie, na domiar złego w piątej dobie życia, podczas rutynowego badania, pani doktor wysłuchała niepokojący szmer nad serduszkiem. Jasia przetransportowano do szpitala specjalistycznego. Ja razem z P. i moim tatą jechaliśmy zaraz za karetką. Przeciągające się w nieskończoność formalności na Izbie Przyjęć doprowadzały mnie do furii. Chciałam znów być blisko mojego maleństwa. Natychmiast po przekroczeniu drzwi oddziału usłyszałam jego krzyk, chociaż położono go w najdalszej sali. Serce mi pękało. Młodziutka pani doktor uspokajała mnie, że nie powinniśmy spędzić tu więcej niż kilka dni, że Jaś jest silny i ze wszystkim sobie poradzi. Oddział był w tym czasie przepełniony, jedyne miejsce dla mnie znalazło się w hotelu dla matek dwa piętra niżej. Ojcowie mieli wstęp na oddział na 10 minut dziennie, żeby towarzyszyć przy kąpieli. Byłam przerażona, samotna i wycieńczona. Pięć dni po cesarskim cięciu co godzinę pokonywałam dwa pietra by nakarmić synka. Po kilku dniach nie poznawałam siebie w lustrze. Kim była ta stara kobieta?
Wreszcie zwolnił się dla nas pokój na oddziale. Jaś został przeniesiony z sali ogólnej do izolatki, czyli pokoju dla mamy z dzieckiem. Było to maleńkie pomieszczenie z łóżkiem, szklanym łóżeczkiem dla maluszka, przewijakiem i wanienką, w każdą stronę można było zrobić maksymalnie dwa kroki. Dla mnie jednak był to szczyt luksusu. Pierwszej nocy po tej przeprowadzce stan Jasia gwałtownie się pogorszył: miał gorączkę, nie jadł, nie pił, płakał, przestał ruszać lewą rączką. Całą noc tuliłam go i nosiłam na rękach. Rano diagnoza: gronkowiec złocisty, posocznica. Oznaczało to dla nas kolejne 4 tygodnie na oddziale. Byłam coraz bardziej zmęczona, brakowało mi pokarmu, Jaś zaczął tracić na wadze. Zmuszeni byliśmy przejść na karmienie sztuczne. Kolejne kilkanaście dni było koszmarem. Codziennie oglądałam swojego synka w sterylnym, szklanym łóżeczku, zaplątanego w kable od kroplówek, pulsokrymetru, Holtera. Patrzył na mnie zamglonym od leków przeciwbólowych i uspokajających wzrokiem, albo niespokojnie spał. Przeszliśmy przez punkcję lędźwiową i transfuzję krwi.
Aż pewnego dnia zaczęło być lepiej, jego stan zaczął się poprawiać z każdą dobą. Ja, P., lekarze i zastępy martwiących się o niego ludzi odetchnęły z ulgą.
Jednej nocy, którą spędzałam jeszcze w hotelu dla matek, poczułam pod poduszką wibrację swojej komórki. Był środek nocy, właśnie wróciłam z karmienia. Na wyświetlaczu numer A. Nie kontaktowaliśmy się od dnia pogrzebu.
-Tak?- zapytałam szeptem, żeby nie obudzić współlokatorek.
-Yyyy...jest środek nocy. Miałem nadzieję, że nie odbierzesz.
-Słucham? To po jaką cholerę do mnie wydzwaniasz? - syknęłam do słuchawki.
- Chciałem, żebyś rano zobaczyła, że dzwoniłem i przypomniała sobie o mnie.
-Piłeś?- byłam wściekła.
-Piję bez przerwy. Co u ciebie? Przyjdziesz na mój spektakl dyplomowy?
-Kiedy?
-Piątego maja.
- Nie wiem czy wyjdziemy ze szpitala.
-Co się dzieje? Chłopiec czy dziewczynka?- nie byłam zdziwiona, że wie. Moja siostra zna wielu ludzi z teatru.
- Chłopiec. Jaś- mój głos mimo woli staję się miękki.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?- wydawał się być smutny.
- Przecież wiedziałam, że się dowiesz. Potrzebujesz indywidualnego powiadomienia?
-Nie tylko...
- Tylko co?- przerywam mu.
- Nic. Dawno się nie widzieliśmy. Fajnie byłoby się spotkać.
- Być może przyjdę na twój dyplom.
-Byłoby mi bardzo miło. Nie męczę cię dłużej. Miło było usłyszeć twój głos.
-Tak. Ciebie też dobrze słyszeć. Dobranoc- rozłączyłam się.
Zamknęłam oczy. Obok mnie poprawiała poduszkę i ułożyła się wygodnie...Małgorzata. Powitałam ją z ulgą, jak starą znajomą.
Chciał, żebym pomyślała o nim rano? Pomyślałam. I jeszcze wielokrotnie później. Zadanie wykonane.



6 komentarzy:

  1. Och, to tak przyjemnie sie czyta. Powinnas pomyslec nad wydaniem ksiazki. Nie mam pojecia co czuje matka w takiej sytuacji, ale to musi byc... nie do wyobrazenia. Ale jak widac nadzieja zawsze pomoze. Sliczne malenstwo. <3
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dodaje do linków :)
    Jestes niesamowita ,podziwiam :) i jakbys mogła usunąć `kod kreskowy ` xp

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi o wpisywanie kodu za kazdym razem kiedy dodaje się komentarz :)

      Usuń
  3. Twoje posty tak miło się czyta, wczuwam się z każdą "linijką" coraz to bardziej. Tak jakbym to ja była na Twoim miejscu, wtedy zadaję sobie pytanie "co ja bym w takiej sytuacji zrobiła".. Nie poradziłabym sobie zapewne, lecz Ty jesteś silniejsza niż ja.

    OdpowiedzUsuń
  4. To straszne, że musieliście to wszystko przejść, ale najważniejsze że teraz wszystko jest dobrze.

    I przypominam, że od 29 stycznia czekam na Twojego długiego obiecanego mi maila! :D

    OdpowiedzUsuń