Dzień w którym urodził się mój synek był najcudowniejszym dniem mojego życia. 39- tydzień ciąży. 20 kwietnia 2012 r. , godzina 8:15. Waga: 3100 g, długość: 52 cm. 10 punktów w skali APGAR. Był piękny. Wydawał się zdrowy i silny. W drugiej dobie życia okazało się, że poziom bilirubiny znacznie przewyższa normę. Żółtaczka noworodkowa. Powszechna przypadłość, nie ma się czym martwić. Dwa dni fototerapii powinny rozwiązać problem- pocieszano nas. Jaś trafił do inkubatora pod specjalną lampę. Ponieważ jednak był głodny niemal co godzinę i tyle samo spędzał przy piersi, mieliśmy dla siebie dużo czasu poza tą nieprzyjazną, plastikową puszką. Sytuacja nie ulegała jednak poprawie, na domiar złego w piątej dobie życia, podczas rutynowego badania, pani doktor wysłuchała niepokojący szmer nad serduszkiem. Jasia przetransportowano do szpitala specjalistycznego. Ja razem z P. i moim tatą jechaliśmy zaraz za karetką. Przeciągające się w nieskończoność formalności na Izbie Przyjęć doprowadzały mnie do furii. Chciałam znów być blisko mojego maleństwa. Natychmiast po przekroczeniu drzwi oddziału usłyszałam jego krzyk, chociaż położono go w najdalszej sali. Serce mi pękało. Młodziutka pani doktor uspokajała mnie, że nie powinniśmy spędzić tu więcej niż kilka dni, że Jaś jest silny i ze wszystkim sobie poradzi. Oddział był w tym czasie przepełniony, jedyne miejsce dla mnie znalazło się w hotelu dla matek dwa piętra niżej. Ojcowie mieli wstęp na oddział na 10 minut dziennie, żeby towarzyszyć przy kąpieli. Byłam przerażona, samotna i wycieńczona. Pięć dni po cesarskim cięciu co godzinę pokonywałam dwa pietra by nakarmić synka. Po kilku dniach nie poznawałam siebie w lustrze. Kim była ta stara kobieta?
Wreszcie zwolnił się dla nas pokój na oddziale. Jaś został przeniesiony z sali ogólnej do izolatki, czyli pokoju dla mamy z dzieckiem. Było to maleńkie pomieszczenie z łóżkiem, szklanym łóżeczkiem dla maluszka, przewijakiem i wanienką, w każdą stronę można było zrobić maksymalnie dwa kroki. Dla mnie jednak był to szczyt luksusu. Pierwszej nocy po tej przeprowadzce stan Jasia gwałtownie się pogorszył: miał gorączkę, nie jadł, nie pił, płakał, przestał ruszać lewą rączką. Całą noc tuliłam go i nosiłam na rękach. Rano diagnoza: gronkowiec złocisty, posocznica. Oznaczało to dla nas kolejne 4 tygodnie na oddziale. Byłam coraz bardziej zmęczona, brakowało mi pokarmu, Jaś zaczął tracić na wadze. Zmuszeni byliśmy przejść na karmienie sztuczne. Kolejne kilkanaście dni było koszmarem. Codziennie oglądałam swojego synka w sterylnym, szklanym łóżeczku, zaplątanego w kable od kroplówek, pulsokrymetru, Holtera. Patrzył na mnie zamglonym od leków przeciwbólowych i uspokajających wzrokiem, albo niespokojnie spał. Przeszliśmy przez punkcję lędźwiową i transfuzję krwi.
Aż pewnego dnia zaczęło być lepiej, jego stan zaczął się poprawiać z każdą dobą. Ja, P., lekarze i zastępy martwiących się o niego ludzi odetchnęły z ulgą.
Jednej nocy, którą spędzałam jeszcze w hotelu dla matek, poczułam pod poduszką wibrację swojej komórki. Był środek nocy, właśnie wróciłam z karmienia. Na wyświetlaczu numer A. Nie kontaktowaliśmy się od dnia pogrzebu.
-Tak?- zapytałam szeptem, żeby nie obudzić współlokatorek.
-Yyyy...jest środek nocy. Miałem nadzieję, że nie odbierzesz.
-Słucham? To po jaką cholerę do mnie wydzwaniasz? - syknęłam do słuchawki.
- Chciałem, żebyś rano zobaczyła, że dzwoniłem i przypomniała sobie o mnie.
-Piłeś?- byłam wściekła.
-Piję bez przerwy. Co u ciebie? Przyjdziesz na mój spektakl dyplomowy?
-Kiedy?
-Piątego maja.
- Nie wiem czy wyjdziemy ze szpitala.
-Co się dzieje? Chłopiec czy dziewczynka?- nie byłam zdziwiona, że wie. Moja siostra zna wielu ludzi z teatru.
- Chłopiec. Jaś- mój głos mimo woli staję się miękki.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?- wydawał się być smutny.
- Przecież wiedziałam, że się dowiesz. Potrzebujesz indywidualnego powiadomienia?
-Nie tylko...
- Tylko co?- przerywam mu.
- Nic. Dawno się nie widzieliśmy. Fajnie byłoby się spotkać.
- Być może przyjdę na twój dyplom.
-Byłoby mi bardzo miło. Nie męczę cię dłużej. Miło było usłyszeć twój głos.
-Tak. Ciebie też dobrze słyszeć. Dobranoc- rozłączyłam się.
Zamknęłam oczy. Obok mnie poprawiała poduszkę i ułożyła się wygodnie...Małgorzata. Powitałam ją z ulgą, jak starą znajomą.
Chciał, żebym pomyślała o nim rano? Pomyślałam. I jeszcze wielokrotnie później. Zadanie wykonane.
Och, to tak przyjemnie sie czyta. Powinnas pomyslec nad wydaniem ksiazki. Nie mam pojecia co czuje matka w takiej sytuacji, ale to musi byc... nie do wyobrazenia. Ale jak widac nadzieja zawsze pomoze. Sliczne malenstwo. <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dodaje do linków :)
OdpowiedzUsuńJestes niesamowita ,podziwiam :) i jakbys mogła usunąć `kod kreskowy ` xp
Kod kreskowy?
UsuńChodzi o wpisywanie kodu za kazdym razem kiedy dodaje się komentarz :)
UsuńTwoje posty tak miło się czyta, wczuwam się z każdą "linijką" coraz to bardziej. Tak jakbym to ja była na Twoim miejscu, wtedy zadaję sobie pytanie "co ja bym w takiej sytuacji zrobiła".. Nie poradziłabym sobie zapewne, lecz Ty jesteś silniejsza niż ja.
OdpowiedzUsuńTo straszne, że musieliście to wszystko przejść, ale najważniejsze że teraz wszystko jest dobrze.
OdpowiedzUsuńI przypominam, że od 29 stycznia czekam na Twojego długiego obiecanego mi maila! :D