środa, 28 maja 2014

anatomia relacji- poziom bardzo podstawowy

Od dwóch dni jestem w domu. Oczyszczam się. Dostałam okres, więc w ekspresowym tempie pozbywam się zgromadzonej w organizmie wody. Mimo burzy hormonów trzymam się w ryzach. Jestem zdyscyplinowana jak nigdy. Mieszkanie lśni czystością, we wszystkich szafach czekają poskładane w kosteczkę, pachnące, wyprasowane ubrania i bielizna, obiad gotowy, Jaśko spokojny i uśmiechnięty, egzaminy zaliczone, nauka do ostatniego zgodnie z ustalonym planem i dieta bez najmniejszego potknięcia. Dwa dni czystej perfekcji. Tak miał  wyglądać cały mój maj. Niestety, aż tak kolorowo nie było, głównie w związku z pobytem w domu.
Prawdopodobnie 31 maja nie zobaczę na wadze 4 z przodu tak jak chciałam, ale jeden z ważniejszych " majowych" celów uważam za osiągnięty.
Wzięłam wolne nie tylko ze względu na sesję i naukę. Z każdym dniem pogrążałam się w coraz większym emocjonalnym i uczuciowym chaosie i w końcu musiałam sama przed sobą przyznać, że nie daję sobie z tym rady, chociaż próbowałam grać silną i pozbawioną skrupułów. Miałam je ( co teraz wydaje mi się być pozytywne- świadczy w końcu o tym, że jednak mam sumienie) i codziennie budziłam się coraz bardziej spanikowana.
Instynkt podpowiadał mi, że potrzebuję dystansu. Nie zawiódł mnie.

A.
Te z Was, które śledzą mojego bloga od dłuższego czasu, zdążyły się zapewne zorientować, że moje relacje z A. są skomplikowane, beznadziejne i...wałkowane do znudzenia.
Problem z nami polega na tym, że przekroczyliśmy pewną bliżej nieokreśloną, a jednak bardzo ważną granicę. Dotknęliśmy strefy sacrum tak głębokiej, że długo ( a może nadal) nie mogliśmy się z tego otrząsnąć.
Próbowaliśmy z tym żyć na różne sposoby- udając, że nic się nie stało, wyznając całą prawdę jednym tchem nie myśląc o konsekwencjach, odważnie planując, tylko po to, żeby po chwili uciec jak najdalej i osobno umierać z tęsknoty. Przed realnym szaleństwem prawdopodobnie uratowało nas tylko te, że nigdy nie przekroczyliśmy tej najintymniejszej cielesnej granicy.
Długo nie radziłam sobie z jego nieobecnością. Nadal nie radzę sobie tak dobrze jak bym chciała, ale przestałam mieć tą głupią nadzieję na to, że wydarzy się jakiś cud, który wszystko zmieni.
Posunęliśmy się już zdecydowanie za daleko. Kiedy to wszystko się stało ja byłam tancerką, a on aktorem. Byliśmy artystami, żyliśmy i kochaliśmy jak artyści. Uciekając przed sobą nawzajem staliśmy się zupełnie innymi ludźmi. Prawniczka i przedsiębiorca nie brzmi już tak samo, prawda?
Udało mi się też zauważyć, że nie jestem pępkiem świata. Nie tylko ja umierałam z miłości i nie tylko ja do końca życia będę za kimś tęsknić. Są nas miliony, czyż nie? Uwierzyłam, że ta miłość była mistyczna, zapisana tylko nam tysiące lat temu w grubej pożółkłej księdze pisanej przez los. Przecież każda, bez wyjątku jest właśnie taka. Ludzie z tym żyją. Świat jest pełen takiej miłości. I może to dobrze, bo inaczej mogłoby jej w ogóle zabraknąć.
Nadal jestem przekonana, że kiedyś jeszcze się spotkamy, ale teraz jestem na to gotowa. Czekam na ten moment ze spokojem i pokorą. Bez nadziei na cud.
I być może nawet przestanę wreszcie kupować to mydło, którym zawsze pachną jego dłonie. Chyba żałośnie byłoby doprowadzić się do obłędu zapachem własnej skóry, prawda?

K.
Człowiek, który zmusił mnie do gruntownego przemyślenia pozycji mężczyzny w moim życiu. Starszy ode mnie o 30 lat. Gotowy zostawić dla mnie swoją rodzinę.
Jego najmłodszy syn, jest w moim wieku. 
Przez chwilę sytuacja była nieskomplikowana. Chciał się ze mną przespać, a ja nawet nieźle się bawiłam z tą świadomością. Nie przewidziałam tylko tego, że on się zaangażuje, będzie mnie męczył telefonami i pragnął poznać moje dziecko.
Teraz wiem, że kategorycznie muszę zakończyć to wszystko i prawdopodobnie zmienić pracę, ale jednocześnie mam ochotę mu podziękować. 
Wszystko to co uważałam w ostatnim czasie za swój życiowy cel, czyli bezpieczeństwo finansowe, status społeczny, dom z ogrodem i cudowne, świetnie wykształcone dzieci, nie ma żadnego głębszego znaczenia. Można to wszystko mieć i być nieszczęśliwym. Można sobie po 30 latach uświadomić, że nie ma żadnej wartości.
Więc chyba jestem mu winna podziękowania, bo nie straciłam 30 lat na budowanie zamku z piasku.

P.
Mój wieloletni chłopak, obecnie narzeczony, tata Jasia.
Po prawie siedmiu latach związku, w trakcie którego w moim życiu pojawił się A. miałam moment, kiedy poczułam się wypalona. Odnosiłam nieodparte wrażenie, że coś się między nami skończyło. Pochłonęło nas dorosłe życie, codzienna rutyna, a ja wciąż żyłam naiwną, romantyczną wizją związku, mimo tego, że byłam już całkiem dorosła.
Tak, to prawda, że nasz związek zaczął się przypadkiem i nie miał najlepszego startu. Wybaczyłam wiele zdrad, po czym sama odmówiłam lojalności. Tak, to prawda, że dla niego, z powodu jego zazdrości i postawienia mnie przed bezpośrednim wyborem: ja, albo sztuka, rzuciłam teatr, który był najszczęśliwszym, najbardziej rozwojowym jak do tej pory etapem mojego życia i, że gdzieś tam głęboko w sobie chowam w związku z tym jakiś żal. Tak, to prawda, że kiedy Jaś przyszedł na świat czułam się opuszczona, samotna i głęboko rozczarowana jego postawą i brakiem dojrzałości. Tak, to wszystko prawda.
Ale prawdą jest też, że od siedmiu lat, czyli jedną trzecią mojego życia P. jest przy mnie i był we wszystkich najważniejszych momentach- tych dobrych, ale przede wszystkim tych nie najlepszych. Jest moim partnerem, przyjacielem i cudownym kochankiem. Okazał się być najlepszym tatą, jakiego mogłabym sobie wymarzyć dla swojego synka. Troszczy się o nas i robi wszystko żeby niczego nam nie brakowało. Kłócimy się, owszem. Był taki moment, że nie potrafiliśmy rozmawiać w inny sposób, ale teraz wiem, że żadne z nas nie chciało się przyznać do tego, że się boi. Chcieliśmy być silni i twardzi. Bez mrugnięcia okiem radzić sobie ze wszystkim co życie rzucało nam pod nogi. Zabrakło nam po prostu szczerości. Rozmowy. Wypłakania się sobie nawzajem w rękaw. Tylko tyle. I aż tyle.
Ostatnio zgodziłam się ze stwierdzeniem: " tak..to to była miłość, a On jest tylko osobą z którą łatwiej mi płacić rachunki". To nie prawda. Łączy nas głębokie, dojrzałe uczucie, które jest tylko trochę zaniedbane. Potrzeba nam tylko trochę ciepła i troski. I dużo wyrozumiałości.
Nie ma ideałów, więc nie może być idealnych związków. Ale mogą być dobre. Po prostu dobre.

Jeśli Ktoś przeczytał- dziękuję.


3 komentarze:

  1. przeczytałam jednym tchem
    i sama wiesz, ze czasem ciezko jest skomentowac bo kazde słowo wydaje sie byc nie na miejscu.
    dlatego ja dzis nie napisze nic odnośnie tego co przeczytałam.
    ale jedno wiem-tej miłosci mimo ze skonczona,nikt Ci nie zabierze. przezylas to i jest Twoja. Wasza.
    masz piekne wspomnienia. masz cos czego mi brakuje tak bardzo ze łzy zbieraja mi sie w oczach gdy czytam o tym. i boje sie tak strasznie ze nigdy nie dowiem sie co to miłosc i nie wezme w ramiona swojego dziecka.


    napatoczył mi sie Tolkien, koncze Hobbita i zaczynam Wladce pierscieni :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam. Jednak odniosę się tylko do dni perfekcji, których muszę Ci pogratulować. Perfekcja smakuje doskonale i choć bywa ciężka, gdy kurczowo się jej trzymać, nie tak łatwo od niej odejść. Do tego, co napisane pod trzema literkami nie chcę się odwoływać, bo nie znam się na miłości. Jestem spaczona i nie mam psychicznie siły. Ale życzę Ci jak najlepiej i... cieszę się, że wypowiedź o panu P. kończy się takimi, a nie innymi słowami. To trochę burzy mój świat marzeń, które i tak w zasadzie są zburzone, ale jest prawdziwe.

    Dziękuję, że mnie odwiedzasz. Ściskam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gorzka... mam tak strasznie mieszane uczucia po przeczytaniu Twojego postu... z jednej strony sie ciesze, ze potrafisz dostrzegac plusy nawet w trudnych sytuacjach, ze starasz sie wyciagac wnioski z doswiadczen zyciowych, jakie by one nie byly. Z drugiej strony... ton, ktorym to wszystko piszesz zaprzecza kompletnie tresci, jest jej totalnym przeciwienstwem. Takie odnioslam wrazenie. Pogodzilas sie ze strata A., ale Twoj bol jest doslownie namacalny, tak zywy i jaskrawy w kazdym slowie... doceniasz P. Czy jego wszystkie zalety ktore tak pieknie opisujesz wystarcza do tego by byc z kims szczesliwym?
    Milosc to takie nieuchwytne uczucie. Trudne do zdefiniowania. W momencie straty jednak boli, a bol jest jak najbardziej realny...
    Gorzka... trzeba wierzyc w cuda... ja zyje teraz tylko ta wiara. Zyje tylko nadzieja i wiara w cud, ktory musi sie wydarzyc... inaczej nie bedzie nic... zawsze taka bylam... wszystko albo nic, szczescie albo tragedia... czern albo biel... nie ma dla mnie nic pomiedzy, nie potrafie zyc polsrodkami...

    OdpowiedzUsuń