środa, 9 lipca 2014

aninimowy

Zwykle tego nie robię. Nie odpowiadam na tego typu komentarze pod moim adresem. Żyjemy w wolnym kraju i jeśli coś publikuję poddaję to jednocześnie ogólnej opinii. Taka, transakcja wiązana z której zdaję sobie sprawę.
Tym razem odniosłam wrażenie, że chyba się nie rozumiemy.
Mój drogi/ Moja droga anonimowy/anonimowa ( nawet nie wiem jak mam się do Ciebie zwrócić), współczujesz mojemu synowi, bo jestem nieodpowiedzialna.
Pewnie właśnie dlatego codziennie rano wstaję i na pełnych obrotach przepracowuję dzień, żeby zapewnić mu wszystko czego potrzebuje.
Dlatego kończę studia prawnicze, chociaż całe życie spędziłam w różnorakich szkołach i pracowniach artystycznych.
Dlatego mimo zmęczenia, biorę każdego popołudnia głęboki wdech i staram się ze spokojem, cierpliwością i uśmiechem spędzić z moim synkiem maksymalnie dużo czasu.
Dlatego każdego dnia walczę o przetrwanie mojego związku z jego ojcem. Żeby mógł się wychowywać w pełnej, szczęśliwej rodzinie.
Z całą pewnością robię to wszystko, bo jestem nieodpowiedzialna.
Nie twierdzę, że jestem idealną matką, ale mój syn z całą pewnością nie zasługuje na współczucie z mojego powodu, a nawet jeśli tak jest, to tylko On ma prawo to ocenić.
Napisałeś/ Napisałaś, żebym pomyślała o tym, co będzie z moim synem gdy umrę na anoreksję.
Gdybym prowadziła bloga opisującego moją walkę z rakiem, byłabyś/ byłbyś z całą pewnością pełen współczucia nie tylko dla mojej rodziny, ale i dla mnie. Znalazłabyś/ znalazłbyś mnóstwo słów wsparcia i pocieszenia, a nie krytyki. Otóż oświecę Cię- anoreksja to też jest choroba. Tak jak zapalenie woreczka żółciowego, schizofrenia czy rak. Wyobraź sobie, że nikt mnie nie zapytał czy chcę zachorować.
Pozdrawiam i życzę odpowiedzialności. Za słowo przede wszystkim.



wtorek, 8 lipca 2014

progres

Trochę dyscypliny i efekty widać od razu. Dziś waga pokazała już 52,6 kg, czyli biorąc pod uwagę jej poprzednie wskazania widok całkiem do przyjęcia :)
Mój plan na lipiec wygląda tak:
1. ZAWSZE jeść śniadanie.
2.Pić minimum 1l wody dziennie
3.Nie przekraczać 1000kcal dziennie
4. Nie jeść po 18:00
5. Codziennie ( poza jednym dniem w tygodniu) ćwiczyć, w tym trzy razy w tygodniu biegać zgodnie z ośmiotygodniowym planem z polskabiega.pl

Dzisiejszy dzień z pełną odpowiedzialnością zaliczam. 5/5 punktów spełnionych.

Oficjalnie zaczynam proces zapuszczania włosów. Ogłaszam to wszem i wobec. Trzymajcie kciuki ! :)




Modlę się. Odsuwam na bok wszystko to czego zmuszona byłam doświadczyć. Dziękuję za wszystko to co, co zostało mi oszczędzone.
Modlę się znów o Ciebie. Tylko niech będzie Ci lżej. Modlę się o Twoje cierpienie, o każdy Twój ból, każdą bezsenną noc, każdą szklankę whisky. Błagam o to wszystko tego Boga, który pozwolił nam się spotkać.

niedziela, 6 lipca 2014

znów od początku

Witajcie Kochane,
Zawaliłam i znów muszę zaczynać od początku. Wydawało mi się, że to tylko kilka dni, parę nic nie znaczących chwil słabości...
Waga nie kłamie. Byłam już tak blisko celu, a dziś pokazała 53,7 kg.
Jestem gotowa do pracy i odrabiania zaległości, ale nie ogarnęło mnie poczucie pogardy i nienawiści do siebie. Mam w głowie obraz piątkowego popołudnia. Leżę z moim synkiem na hamaku, ogrzewają nas promienie chylącego się już ku zachodowi słońca, śmiejemy się i zajadamy waflowe rurki z kremem kakaowym od którego buzia mojego synka jest już cała umorusana. Jestem taka beztroska i szczęśliwa, liczy się tylko tu i teraz.
Jest lato Kruszynki. Łapmy piękne chwile.
Tego Wam życzę. I sobie też.


poniedziałek, 23 czerwca 2014

czarnym tuszem pod skórą

Miałam o tym nie pisać. Zapomnieć. Udawać, że w moim życiu nie było tych kilkudziesięciu minut.
Nie mogę. Czuję jak mnie to zżera od środka, trawi jak gorączka, która chyba jako objaw psychosomatyczny materializuje się na wyświetlaczu termometru z minuty na minutę coraz wyższa.

Ten post nie będzie o diecie, kaloriach, ani chudnięciu. Te z Was które liczyły na wpis tego typu mogą przestać czytać już teraz- nic nie stracicie.

Od czerwca zeszłego roku mój dzień zaczyna się o 5:00 rano. Wstaję, piję kawę z mlekiem i maszeruję do łazienki. Układam włosy nie pozwalając sobie na żaden niesforny kosmyk, robię delikatny ale bardzo staranny makijaż i dobieram strój, którego każdy element musi idealnie wpasowywać się w dress code asystentek stopnia wyższego niż średni, całość dopełniają subtelne, ledwo wyczuwalne perfumy. Do pracy przychodzę zawsze pierwsza, pół godziny przed swoim szefem, by kiedy on pojawi się w pracy, gabinet był wywietrzony, sprzęt włączony, dokumenty posortowane i przygotowane, skrót planu pracy na rozpoczynający się dzień wisiał na kalendarzu, a aromatyczna gorąca kawa stała na biurku. Przez cały dzień jestem na każde skinienie, a wręcz spojrzenie. Do perfekcji opanowałam wyprzedzanie jego poleceń. Nigdy nie zostawiam niczego "na jutro"; zawsze jestem na bieżąco. W kontaktach z petentami zachowuję chłodną uprzejmość. Nigdy nie daję się wyprowadzić z równowagi. Mam nawet w mieście swój pseudonim- Królowa Śniegu. Ci którzy znają mnie tylko z pracy nie uwierzyliby, że większość swojego życia spędziłam na scenie, chodząc w długich do samej ziemi, lnianych spódnicach.
 W sobotni wieczór zrzuciłam maski. Założyłam poprzecierane dżinsy, dziergany na drutach duży sweter ,szary płaszcz w rozmiarze maxi i  wyruszyłam na Festiwal Teatrów Ulicznych. Deszcz obficie zlewał bruk, który kiedyś stanowił jedną z większych składowych mojego jestestwa, przynosząc uczucie oczyszczenia.
Kilka minut przed spektaklem zatytułowanym " Małgorzaty", A. pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Stałam w pierwszym rzędzie, ale jednak w pewnym stopniu anonimowa ukryta pod parasolem,wiedźminim kapturem i otoczona kilkudziesięcioosobową publicznością. Idąc tam byłam świadoma, że są duże szanse na to, że on się pojawi. Nie spodziewałam się jednak, że zagra w jednym ze spektakli. Nie wiedziałam jak duże jest jego obecne zaangażowanie w sztukę.
Wyszedł na scenę, a ja zapomniałam że powinnam oddychać. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się które z nas wygląda gorzej. On- nieogolony, z włosami które nie widziały nożyczek od wielu miesięcy i nadwagą większą niż kiedykolwiek, czy ja- lżejsza znów o kolejne kilogramy, z włosami krótszymi niż u niejednego otaczającego mnie mężczyzny i zmęczonymi, podkrążonymi oczami. Gdyby mój puls przyspieszył jeszcze trochę mógłby z powodzeniem pozbawić mnie życia.
Nie wiem o czym był tamten spektakl. Dla mnie był o jego oczach. Szukałam w nich prawdziwej odpowiedzi.Chciałam potwierdzenia, że naprawdę nie chce mnie znać, że zapomniał, i że to wszystko nie jest jakimś koszmarnym nieporozumieniem, okrutną intrygą. Nie znalazłam nic. Był tak blisko, że wystarczyło żebym wyciągnęła rękę, a mogłabym go dotknąć. Rozejrzałam się. W okół mnie stały dziesiątki osób, którze zupełnie słusznie brały nas za obcych, nieznanych sobie ludzi. Serce mi pękało. Miałam ochotę paść na kolana i oparta czołem o zlany deszczem bruk krzyczeć ile sił w płucach.
Czułam jak z każdym, coraz trudniejszym oddechem napina się i rozluźnia na moich żebrach skóra, na której do końca życia będę nosiła jego datę urodzenia wraz z datą urodzenia Goethego i szeregiem innych bardzo ważnych dla mnie cyfr dokumentujących kolejne wydarzenia. Nie mogłam oderwać od niego spojrzenia. Świdrowałam go wzrokiem i chciałam tylko usłyszeć to od niego. Chciałam tylko, żeby potwierdził że Ona mówiła prawdę- że niszczę mu życie i że najlepiej będzie jak zniknę. Chciałam żeby przestał był tchórzem i żeby powiedział mi to w twarz. Chciałam go dotknąć. Chciałam usłyszeć jego głos. Chciałam poczuć jego zapach. Chciałam o nim zapomnieć. Chciałam krzyczeć jego imię, a potem zemdleć ze zmęczenia. Chciałam go nienawidzieć. Chciałam go nie kochać.
Nienawidzę go kochać.




czwartek, 19 czerwca 2014

odwiedziny

Witajcie moje kochane,
Wpadłam tylko na chwilę, powiedzieć "cześć" i sprawdzić co u Was.  Nie potrafię się zorganizować, wyskrobać odrobiny wolnego czasu, a kiedy już się znajdzie zmobilizować się do czegoś więcej niż leżenia w łóżku z książką i paczką chusteczek.
Nie wiem ile ważę, ale czwórki z przodu nie ma z całą pewnością. Boję się sprawdzać.
Wydaje mi się, że jem więcej niż zwykle, ale czuję się bardzo słaba. Bez przerwy kręci mi się w głowie, a po wejściu na trzecie piętro mam czarno przed oczami. Jaśko się przeziębił i mnie zaraził. Jego infekcja trwała jakieś półtorej doby, ja męczę się już prawie tydzień wspomagając się przeróżnymi dostępnymi na rynku specyfikami, podczas gdy mojemu dwuletniemu syneczkowi wystarczyła sól morka, maść majerankowa i wyciąg z kwiatów lipy.
Jestem koszmarnie zmęczona.

Trzymajcie się kruszynki.


sobota, 31 maja 2014

Waga i wymiary

Czwórki z przodu jeszcze nie ma, ale to kwestia kilku dni, obiecuję :)

waga:
50,4 kg
wymiary:

biust: 82 cm
talia: 62 cm
biodra: 81 cm
pupa: 86 cm
udo: 44 cm

i trochę thinspiracji 




Chudej soboty dziewczynki :)


środa, 28 maja 2014

anatomia relacji- poziom bardzo podstawowy

Od dwóch dni jestem w domu. Oczyszczam się. Dostałam okres, więc w ekspresowym tempie pozbywam się zgromadzonej w organizmie wody. Mimo burzy hormonów trzymam się w ryzach. Jestem zdyscyplinowana jak nigdy. Mieszkanie lśni czystością, we wszystkich szafach czekają poskładane w kosteczkę, pachnące, wyprasowane ubrania i bielizna, obiad gotowy, Jaśko spokojny i uśmiechnięty, egzaminy zaliczone, nauka do ostatniego zgodnie z ustalonym planem i dieta bez najmniejszego potknięcia. Dwa dni czystej perfekcji. Tak miał  wyglądać cały mój maj. Niestety, aż tak kolorowo nie było, głównie w związku z pobytem w domu.
Prawdopodobnie 31 maja nie zobaczę na wadze 4 z przodu tak jak chciałam, ale jeden z ważniejszych " majowych" celów uważam za osiągnięty.
Wzięłam wolne nie tylko ze względu na sesję i naukę. Z każdym dniem pogrążałam się w coraz większym emocjonalnym i uczuciowym chaosie i w końcu musiałam sama przed sobą przyznać, że nie daję sobie z tym rady, chociaż próbowałam grać silną i pozbawioną skrupułów. Miałam je ( co teraz wydaje mi się być pozytywne- świadczy w końcu o tym, że jednak mam sumienie) i codziennie budziłam się coraz bardziej spanikowana.
Instynkt podpowiadał mi, że potrzebuję dystansu. Nie zawiódł mnie.

A.
Te z Was, które śledzą mojego bloga od dłuższego czasu, zdążyły się zapewne zorientować, że moje relacje z A. są skomplikowane, beznadziejne i...wałkowane do znudzenia.
Problem z nami polega na tym, że przekroczyliśmy pewną bliżej nieokreśloną, a jednak bardzo ważną granicę. Dotknęliśmy strefy sacrum tak głębokiej, że długo ( a może nadal) nie mogliśmy się z tego otrząsnąć.
Próbowaliśmy z tym żyć na różne sposoby- udając, że nic się nie stało, wyznając całą prawdę jednym tchem nie myśląc o konsekwencjach, odważnie planując, tylko po to, żeby po chwili uciec jak najdalej i osobno umierać z tęsknoty. Przed realnym szaleństwem prawdopodobnie uratowało nas tylko te, że nigdy nie przekroczyliśmy tej najintymniejszej cielesnej granicy.
Długo nie radziłam sobie z jego nieobecnością. Nadal nie radzę sobie tak dobrze jak bym chciała, ale przestałam mieć tą głupią nadzieję na to, że wydarzy się jakiś cud, który wszystko zmieni.
Posunęliśmy się już zdecydowanie za daleko. Kiedy to wszystko się stało ja byłam tancerką, a on aktorem. Byliśmy artystami, żyliśmy i kochaliśmy jak artyści. Uciekając przed sobą nawzajem staliśmy się zupełnie innymi ludźmi. Prawniczka i przedsiębiorca nie brzmi już tak samo, prawda?
Udało mi się też zauważyć, że nie jestem pępkiem świata. Nie tylko ja umierałam z miłości i nie tylko ja do końca życia będę za kimś tęsknić. Są nas miliony, czyż nie? Uwierzyłam, że ta miłość była mistyczna, zapisana tylko nam tysiące lat temu w grubej pożółkłej księdze pisanej przez los. Przecież każda, bez wyjątku jest właśnie taka. Ludzie z tym żyją. Świat jest pełen takiej miłości. I może to dobrze, bo inaczej mogłoby jej w ogóle zabraknąć.
Nadal jestem przekonana, że kiedyś jeszcze się spotkamy, ale teraz jestem na to gotowa. Czekam na ten moment ze spokojem i pokorą. Bez nadziei na cud.
I być może nawet przestanę wreszcie kupować to mydło, którym zawsze pachną jego dłonie. Chyba żałośnie byłoby doprowadzić się do obłędu zapachem własnej skóry, prawda?

K.
Człowiek, który zmusił mnie do gruntownego przemyślenia pozycji mężczyzny w moim życiu. Starszy ode mnie o 30 lat. Gotowy zostawić dla mnie swoją rodzinę.
Jego najmłodszy syn, jest w moim wieku. 
Przez chwilę sytuacja była nieskomplikowana. Chciał się ze mną przespać, a ja nawet nieźle się bawiłam z tą świadomością. Nie przewidziałam tylko tego, że on się zaangażuje, będzie mnie męczył telefonami i pragnął poznać moje dziecko.
Teraz wiem, że kategorycznie muszę zakończyć to wszystko i prawdopodobnie zmienić pracę, ale jednocześnie mam ochotę mu podziękować. 
Wszystko to co uważałam w ostatnim czasie za swój życiowy cel, czyli bezpieczeństwo finansowe, status społeczny, dom z ogrodem i cudowne, świetnie wykształcone dzieci, nie ma żadnego głębszego znaczenia. Można to wszystko mieć i być nieszczęśliwym. Można sobie po 30 latach uświadomić, że nie ma żadnej wartości.
Więc chyba jestem mu winna podziękowania, bo nie straciłam 30 lat na budowanie zamku z piasku.

P.
Mój wieloletni chłopak, obecnie narzeczony, tata Jasia.
Po prawie siedmiu latach związku, w trakcie którego w moim życiu pojawił się A. miałam moment, kiedy poczułam się wypalona. Odnosiłam nieodparte wrażenie, że coś się między nami skończyło. Pochłonęło nas dorosłe życie, codzienna rutyna, a ja wciąż żyłam naiwną, romantyczną wizją związku, mimo tego, że byłam już całkiem dorosła.
Tak, to prawda, że nasz związek zaczął się przypadkiem i nie miał najlepszego startu. Wybaczyłam wiele zdrad, po czym sama odmówiłam lojalności. Tak, to prawda, że dla niego, z powodu jego zazdrości i postawienia mnie przed bezpośrednim wyborem: ja, albo sztuka, rzuciłam teatr, który był najszczęśliwszym, najbardziej rozwojowym jak do tej pory etapem mojego życia i, że gdzieś tam głęboko w sobie chowam w związku z tym jakiś żal. Tak, to prawda, że kiedy Jaś przyszedł na świat czułam się opuszczona, samotna i głęboko rozczarowana jego postawą i brakiem dojrzałości. Tak, to wszystko prawda.
Ale prawdą jest też, że od siedmiu lat, czyli jedną trzecią mojego życia P. jest przy mnie i był we wszystkich najważniejszych momentach- tych dobrych, ale przede wszystkim tych nie najlepszych. Jest moim partnerem, przyjacielem i cudownym kochankiem. Okazał się być najlepszym tatą, jakiego mogłabym sobie wymarzyć dla swojego synka. Troszczy się o nas i robi wszystko żeby niczego nam nie brakowało. Kłócimy się, owszem. Był taki moment, że nie potrafiliśmy rozmawiać w inny sposób, ale teraz wiem, że żadne z nas nie chciało się przyznać do tego, że się boi. Chcieliśmy być silni i twardzi. Bez mrugnięcia okiem radzić sobie ze wszystkim co życie rzucało nam pod nogi. Zabrakło nam po prostu szczerości. Rozmowy. Wypłakania się sobie nawzajem w rękaw. Tylko tyle. I aż tyle.
Ostatnio zgodziłam się ze stwierdzeniem: " tak..to to była miłość, a On jest tylko osobą z którą łatwiej mi płacić rachunki". To nie prawda. Łączy nas głębokie, dojrzałe uczucie, które jest tylko trochę zaniedbane. Potrzeba nam tylko trochę ciepła i troski. I dużo wyrozumiałości.
Nie ma ideałów, więc nie może być idealnych związków. Ale mogą być dobre. Po prostu dobre.

Jeśli Ktoś przeczytał- dziękuję.


poniedziałek, 26 maja 2014

Od prawie tygodnia ( z małymi przerwami) jestem z Jasiem u moich rodziców. Mój synek ma okazję spędzać całe dnie na świeżym powietrzu, korzystając z gościnności i ogrodu dziadków. Nasz pocieszny kundelek, adoptowany zupełnie przypadkiem już prawie rok temu, jest wniebowzięty z tego samego powodu. A ja, czuję się z godziny na godzinę coraz gorzej. I nie chodzi nawet o to, że moja mama dokarmia mnie bez przerwy, nie znosząc żadnego sprzeciwu, przez co zapewne straciłam wszystko na co pracowałam przez ostatnie miesiące. Wiele wysiłku włożyłam w ostatnich latach w moją relację z mamą. Żeby przestała być toksyczna, musiałam wyprowadzić się z domu, żeby przestać Ją obwiniać sama musiałam zostać mamą. Teraz kiedy, po takiej przerwie spędzam w swoim rodzinnym domu tak wiele czasu, znów zaczynam się czuć jak więzień. Gubi mi się, gdzieś ta z każdym dniem odważniejsza i bardziej niezależna młoda kobieta, którą się stałam, a kontrolę nade mną przejmuje znów stłamszona mała dziewczynka niepotrafiąca sprzeciwić się matce. Próbuję wrócić do siebie już od dwóch dni- bez skutku. Mama wciąż mnie zatrzymuje, a ja wciąż nie mogę znaleźć w sobie siły, żeby się jej postawić.
Patrzę rano w lustro, w pokoju który kiedyś był moją sypialnią i w którym nadal stoją na półkach moje stare maskotki i mówię do swojego odbicia:

" musisz być najlepsza,
musisz być doskonała,
musisz być nienaganna,
musisz być nieomylna,
musisz być w każdym calu perfekcyjna"

tutaj się tego nauczyłam

Chociaż doszłam już do etapu na którym wiem, że powinnam powtarzać sobie raczej:
 "Jestem słabą, głupią, żałosną, pełną złudzeń małpą, i nie ma w tym nic złego. A teraz jak tu zrobić najlepszy użytek z tej komicznie beznadziejnej istoty jaką uczynił mnie Bóg?"

Może nie jest to tak wzniosłe i szlachetne jak hasła powyżej, ale ma przynajmniej tę zaletę, że jest prawdą.
Myślę, że powinnam się tego nauczyć.




czwartek, 22 maja 2014

dzidziusiowo-mamusiowo

Na samym wstępie zaznaczam, że to NIE JEST post zachęcający do czegokolwiek lub cokolwiek krytykujący. To tylko moje luźne przemyślenia na temat hierarchii w życiu człowieka. Ok, przyznaję, zainspirowane nieco spotami wyborczymi, w których to obiecuje się nam- młodym Polakom w wieku reprodukcyjnym 500 zł miesięcznie na drugie i każde kolejne dziecko.
Drugie i każde kolejne? Jasne. Z moich obserwacji wynika, że moje, nasze pokolenie nie za bardzo wie jak się w ogóle zabrać chociażby za to pierwsze. Studia, praca, budowanie swojej pozycji zawodowej, zarabianie pieniędzy, odkładanie pieniędzy, budowanie domu ( gdzieś to nasze maleństwo musi przecież mieć swój pokoik prawda), kupno samochodu- mobilność to podstawa. Trochę mamy tych zadań do wypełnienia i trochę czasu to trwa i często kiedy to wszystko już mamy, jesteśmy może już nie najmłodsze ( zwykle około 30.- trochę przed, albo trochę po), ale wreszcie przygotowane.
Ja też miałam taki plan. Wszystko miało być dopięte na ostatni guzik. Chciałam być w 100% gotowa, dojrzała emocjonalnie, fizycznie i stabilna ekonomicznie. Do chwili, aż dowiedziałam się, że nie mam tyle czasu. Musiałam podjąć decyzję z dnia na dzień. Zaraz po klasie maturalnej, jako świeżo upieczona studentka, bez pracy, bez zabezpieczenia finansowego, własnego kąta i z ogromnymi obawami.
Chciałam mieć dziecko, więc zaryzykowałam. I wtedy się okazało, że życie nie zawsze ma taki sam plan jak my, że nie można stanąć przed lustrem, spojrzeć sobie w twarz i powiedzieć: tak, teraz tego chcę.
Ja musiałam czekać pół roku, ale w porównaniu do par które próbują latami, to i tak niewiele.
Nie chcę udowadniać, że nie jestem gorszą matką o tych które urodziły swoje dzieci, kiedy miały 25- 30 lat, bo nie mnie to oceniać.
Chcę Wam tylko przypomnieć, że nie wszystko da się w życiu zaplanować. Wierzę, że każdemu z nas coś jest zapisane. I tak, po prostu musi być. Pomyślcie, gdyby wszystkie dzieci były kolejnym punktem w precyzyjnym planie swoich rodziców i pojawiały się na świecie w idealnym momencie, ilu z nas, nie było by dziś na świecie. ?

Miłego popołudnia kruszynki :)


środa, 21 maja 2014

lato :)

Cudownie się zrobiło za oknami prawda? Pierwsze piegi się pokazały, bąble po ukąszeniach owadów wszelkiej maści obecne, stopy zdarte od chodzenia na boso i dwa pęcherze. Wszystko na swoim miejscu :)
W mojej kuchni zagościła już świeża mięta: idealna do mocno schłodzonej wody mineralnej z plasterkiem cytryny, albo jako dodatek do sorbetu malinowego, który nawiasem mówiąc stanowił mój dzisiejszy obiad.
130 g tego cudu to mniej niż 150 kcal, a człowiekowi robi się potem tak cudownie, że może już nic nie jeść do końca dnia. Serio :)

Mój narzeczony wyjechał się szkolić i wróci dopiero na początku czerwca, facet który obiecał się we mnie nie zakochiwać wydzwania do mnie jak opętany ignorując fakt, że ja zupełnie ignoruję jego wszelkie próby kontaktu, a człowiek który mimo wszystkiego co się między nami stało mam nadzieję nadal mnie kocha, milczy jak zaklęty...ale mamy lato. Take it easy.

Wszystkiego chudego dziewczęta :)



poniedziałek, 19 maja 2014

mieszane uczucia

Długo mnie nie było. Skłamałabym, gdybym napisała że powodem mojej nieobecności była praca, nauka czy ogólnie pojęty brak czasu.
Na początku rzeczywiście tak było. Powrót do pracy, trochę mnie przytłoczył tym bardziej, że równocześnie z nim zaczęłam drugą szkołę. Kiedy się już wdrożyłam i opracowałam skuteczny system działania, który mieścił się w dwudziestu czterech godzinach...nie wiedziałam czy chcę tu wrócić. Tym bardziej, po rozmowie z moją przyjaciółką, która wycofała się twierdząc, że wszystkie tutaj jesteśmy w pewnym sensie hipokrytkami. Zgadzam się z nią. Niby się wspieramy, niby udzielamy sobie rad, razem przeżywamy wzloty i upadki. To prawda. Wspieramy się dążeniu do autodestrukcji, jednocześnie twierdząc, że martwimy się gdy któraś z nas zaczyna jest patologicznie mało nawet jak na nasze standardy. Czyż nie o to w końcu chodzi? Pozbyć się kilogramów za wszelką cenę? Każda ( albo prawie każda) z nas chciałaby wyeliminować jedzenie ze swojego życia, ale tylko nieliczne mają wystarczająco dużo siły ( albo są wystarczająco chore- jak kto woli). Razem przeżywamy upadki- tak to prawda. Bo przecież często nam się zdarzają, lubimy mieć poczucie, że nie tylko ja upadam, nie tylko ja jestem słaba i nie tylko ja po raz już niezliczony muszę zaczynać od początku, bo zawaliłam. Wspólne upadki są proste, ale wzloty? Tak, gratulujemy sobie, ale czyż gratulacje nie są tylko uprzejmą formą zawiści. Przyznajmy się. Która z nas nie czuje ukłucia zazdrości kiedy czyta posta, w którym dumnie figuruje waga niższa od naszej własnej? Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi.
Tak jesteśmy hipokrytkami, ale paradoksalnie naprawdę potrzebujemy siebie na wzajem. Uświadomiła mi to wczoraj znów moja przyjaciółka. Rozmawiałyśmy o tym, jak ciężko jest wracać do zdrowia. Jak nie cierpimy powracającego regularnie okresu, za małych ubrań i braku umiejętności głodowania. Jak nie lubimy zdrowia. Zdrowia? Jakoś mi to wszystko nie pasowało. Jak możemy twierdzić, że jesteśmy zdrowe, skoro tęsknimy za czasami w których potrafiłyśmy tydzień przeżyć na wodzie. To też nie jest zdrowie i o ile prowadząc bloga godzę się na pewnego rodzaju hipokryzję, o tyle nie oszukuję sama siebie, że jestem normalna. Traktuję to miejsce jak ośrodek terapeutyczny. Eksperymentalny. Jeżeli gdzieś mogę nabrać dystansu to tutaj. Potrzebuję tego miejsca i Was. Chociażby, po to, żeby pamiętać, że jestem nienormalna.
Bo naprawdę niebezpiecznie zrobi się wtedy kiedy udam, że o tym nie wiem.

Co do spraw dietowych.
Mam dwa tygodnie wolnego, które muszę wykorzystać na zaliczenie jeszcze dwóch egzaminów i zebranie sił. Potem wracam do pracy, ale raczej nie na długo. Moje życie zawodowe bardzo się skomplikowało, ale to długa historia.
Minął jeden z najgorszych dla mnie okresów cyklu czyli dni płodne. Powoli wszystko wraca do normy: cera robi się gładka, woda wyparowuje ze mnie w ekspresowym tempie, wzdęty brzuch wraca do swoich naturalnych rozmiarów, znów czuję się lekko i komfortowo. Tak będzie jeszcze przez jakiś tydzień, a potem kolejny bój z hormonami. Dam radę.
Ważenie i mierzenie wyznaczam na 31 maja.  Marzy mi się czwórka z przodu. I Kraków. Kraków mi się marzy ^^

Trzymajcie się Chudzinki :*


poniedziałek, 24 marca 2014

Cel I

Waga sprzed kilku minut:

51,6 kg

Tym samym, cel numer jeden uważam za osiągnięty.
Nie podam wymiarów, bo posiałam gdzieś centymetr, ale mam dziurę między udami, wystające obojczyki i płaściutki brzuch, a spódnica w H&M w rozmiarze 36 wisiała na mnie jak na wieszaku.
Czy jest mi lepiej?



Nie.



piątek, 21 marca 2014

Powinnam się uczyć. Nie mam siły.
Byłam dziś u rodziców. Tata zauważył, że nie wyglądam najlepiej. Mam wrzuciła we mnie talerz krupniku. W zasadzie jedyne co dziś zjadłam, poza skromnym śniadaniem składającym się z kanapki z chrupkiego pieczywa z serkiem almette, w pracy.
Popijam potrójną dawkę środka przeczyszczającego szklanką wody. Nie wiem czy tego chcę, ale na chwilę obecną tego właśnie potrzebuje. Wmawiam sobie, że to już ostatni raz. Całe szczęście, że nigdy nie nauczyłam się porządnie rzygać.
Staczam się. Marzę tylko o papierosie.

jestem taka silna
a przerasta mnie zwykła codzienność



środa, 19 marca 2014

List

Wybaczcie moją nieobecność. Natłok obowiązków trochę mnie przerasta i nie wystarcza mi już sił na regularne blogowanie.
Nie jest jednak tak jak myślicie, nie obżeram się i nie obrastam tłuszczem. Nie porzuciłam diety. Albo raczej to ona nie porzuciła mnie, bo w tej kwestii ostatnio wszystko dzieje się jakby bez mojego udziału.

Dzisiaj muszę Was postawić trochę na drugim planie moje Kochane motylki. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Muszę coś z siebie wyrzucić, a adresat tych słów nie może ich nigdy usłyszeć, ani przeczytać. To miejsce to moja ostatnia deska ratunku.


Do A.

Pamiętasz jak powiedziałeś mi, żebym się zastanowiła czy chcę wracać do tej pracy? Powiedziałeś, że wiesz ile mnie to będzie kosztować. No więc, nie wiesz. Te koszty przerosły nawet moje najśmielsze oczekiwania.
Może byłoby inaczej, gdybyś nie traktował mnie jak kogoś kogo pierwszy raz widzisz i po prostu mijasz na ulicy jak kolejną z tysięcy anonimowych osób. Nie wiem. W swojej obecnej sytuacji nie mam prawa oceniać kogokolwiek, zwłaszcza Ciebie.
Moje relacje z szefem praktycznie od zawsze lekko odbiegały od normy, ale były poprawne. Większość mężczyzn na stanowiskach tak się przecież zachowuje: myślą, że skoro mają pieniądze i pozycję to mogą się zachowywać jak dwudziestolatkowie i podrywać swoje co atrakcyjniejsze podwładne.
Cóż, mój szef zaczął się jednak otwarcie przyznawać, że ma do mnie słabość. Bez powodu wzywał mnie do swojego gabinetu tylko po to, żeby mi powiedzieć jak seksownie wyglądam, żeby mi wyznać, że śnił o mnie w nocy i że zawróciłam mu w głowie. Na moją uwagę o tym, że jego NAJMŁODSZY syn jest moim rówieśnikiem, poprosił, żebym kazała mu się opamiętać, ale tylko dla formalności, bo on i tak tego nie zrobi.
Kiedy pierwszy raz poczułam na sobie jego bezczelny dotyk, którego w żaden sposób nie można zakwalifikować jako " służbowy", poczułam nutkę paniki. Kiedy jego palce zacisnęły się  wokół moich nadgarstków miałam wrażenie, że nigdy nie wydostanę się z tego uścisku. A potem spojrzałam mu w twarz i  w oczy ogłupiałe i zamglone jak u cielaka. To ja panowałam nad sytuacją, mogłam zrobić z tym mężczyzną wszystko, poprosić go żeby wszedł pod swoje biurko w tym swoim szytym na miarę garniturze i zaszczekał, a zrobiłby to.
Denerwuje go mój chłód, doprowadza do pasji mój oficjalny ton, wyprowadza z równowagi moja obojętność. Wysyła mnie na szkolenia kiedy musi się czymś zająć, bo ze mną nie może pracować.
A ja bawię się nim jak zadurzonym nastolatkiem. W momentach kiedy jego serce bije tak, jakby zaraz miało połamać mu żebra, moje pracuje lekko i spokojnie. Nie towarzyszą mi żadne emocje, nawet najmniejsze wyrzuty sumienia. Funkcjonuję tak, jakbym nie była zdolna do żadnych uczuć. Nie istnieją dla mnie granice moralności, ani przyzwoitości. Nie obchodzi mnie co się stanie.
Staję się zimną,wyrachowaną, okrutną kobietą. Kobietą, której nigdy nie mógłbyś pokochać. Kobietą, która nie potrafi tęsknić, która nie czuje bólu. Kobietą, która nie cierpi i nie wylewa łez. Staję się kimś, kogo nigdy nie poznałeś. I tylko codziennie coraz mniej jem i coraz więcej palę. Po pracy wypruwam flaki z ze stu dziewięćdziesięciu koni mechanicznych czarnego bmw, codziennie pokonując nowe granice rozsądku i własnych możliwości.
Zrobię to o co mnie poproszono. Będę się trzymać od Ciebie z daleka. Pozwolę Ci spokojnie umierać.
Nie będę kolejną przyczyną pogłębiającej się depresji Twojej matki. Zniknę.
Zostawię sobie tylko dwie rzeczy. Zapuszczę włosy i zostanę tu, gdzie jestem. W tym mieście, którego nienawidzę i którego nie mogę opuścić. Bo tylko ono daje mi nadzieję, że zdążę się z Tobą pożegnać.
Nie wiem czy ktoś taki jak ja ma do tego jakieś prawo, ale codziennie wieczorem modlę się o Ciebie. Proszę, żebyś mógł być szczęśliwy, żebyś mógł być bezpieczny. Wtedy, miałabym prawie wystarczająco dużo.
Moja miłość, nigdy nie była ani trochę lepsza.

małgorzata




niedziela, 2 marca 2014

Dzień 4




O rany, czy ja naprawdę niczego nie mogę doprowadzić do końca tak jak należy? Jeśli sama jestem zmotywowana, to przeszkadza mi złośliwość rzeczy martwych. W czwartek wieczorem spalił się zasilacz od mojego laptopa i dodanie notki z kolejnym dniem wyzwania wzięło w łeb. Cóż...może za bardzo się przechwalałam że mój tłustoczwartkowy bilans wyniósł, uwaga: 7 kcal.
Weekend trochę na wariackich papierach, bo spędzony z zaprzyjaźnionymi studentami w Poznaniu, w stylu bardzo weekendowym i bardzo studenckim. Szału kalorycznego nie było, nie, ale regularność i jakość były raczej wątpliwe.

Cóż. Dodaję więc dzień czwarty, po wymuszonej dwudniowej przerwie.

Wszystkiego chudego dziewczęta :)


Dzień 4
Czy zdarza Ci się obżerać?
Zdarza się, zdarza. O wiele częściej niżbym sobie tego życzyła. Zajadam smutki, zajadam stres, zajadam też nudę co jest najgorsze, bo przecież zawsze można robić coś oprócz jedzenia, prawda? Czasem jedno, niewinne odstępstwo od planu powoduje napad, w trakcie którego zjadam wszystko co mam w zasięgu ręki. Nawet nie czuję smaku jedzenia. Zdarza mi się wtedy jeść czerstwe pieczywo czy majonez prosto ze słoika. Ważny jest sam akt jedzenia. Na wielu blogach, które odwiedziłam wśród zasad i dekalogów pojawia się zdanie : " Jeśli zaczniesz jeść, nie będziesz mogła skończyć". O tak. Podpisuję się pod tym zadaniem wszystkimi kończynami.






środa, 26 lutego 2014

Dzień 3

Dzień 3
Zdjęcie, które Cię inspiruje.
 Nie ma jednej konkretnej fotografii. Inspiruje mnie chudość sama w sobie. Kiedy jest mi ciężko włączam telewizor i oglądam głupkowate teledyski na esce albo mtv. Nie słucham muzyki. Oglądam te wszystkie porozbierane lalki o idealnych ciałach.
Jestem wzrokowcem. Przemawia do mnie wiele zdjęć. Prezentuję kilka z tych, które podobają mi się dzisiaj.







Dzisiejszy bilans:

10:00
owocowe muesli z jogurtem naturalnym

14:00
mozarella zapiekana z żurawiną
sałatka grecka
dwie grzanki ziołowe

18:00
truskawki (250g)
waniliowy serek homogenizowany


Wszystkiego chudego:*
Let's get skinny. 


wtorek, 25 lutego 2014

Dzień 2

Dzień 2
Twój cel
Mój cel wagowy to 48 kg. Tak samo ważne jest dla mnie jednak nauczyć się normalnie jeść i normalnie żyć. Przestać musieć wybierać między głodowaniem, a obżeraniem się. Chcę znaleźć dla siebie inną definicję niż waga i centymetr.





z dzisiejszego dnia nie jestem zadowolona

delikatnie mówiąc...





zanim odejdziesz...


poniedziałek, 24 lutego 2014

Wyzwanie dzień 1

No więc nadszedł ten długo zapowiadany dzień.

Rozpoczynam 25-dniowe wyzwanie!



 Odpowiadając na komentarz Anonimowej.
Można się ze mną skontaktować pod adresem e-mail: gorzka06@gmail.com
Pisz, bez skrupułów. Obiecuję odpowiadać na bieżąco:)
Dotyczy to oczywiście Was, wszystkich Motylki :) Jeśli tylko chcecie zamienić, ze mną kilka słów, na jakikolwiek temat, poza sferą blogową- zapraszam. Nie krępujcie się :)

Dzień 1
Twój wzrost i waga.

waga: 52,8 kg
wzrost: 164 cm

od siebie dodam jeszcze wymiary
biust: 84 cm ( to chyba jeszcze efekt okresu)
talia: 65 cm
biodra: 81 cm
pupa: 87 cm
udo: 46 cm


Dbajcie o siebie Motylki :*








środa, 19 lutego 2014

Można powiedzieć, że stanęłam na nogi. Jedno spotkanie, jedno spojrzenie rozłożyło mnie na łopatki. Razem ze mną, rozchorowało się moje ciało. Ale poradziliśmy sobie. Dziś udowodniłam, że jestem gotowa na taki układ.
Wybaczcie, ten mało zrozumiały wstęp. Musiałam to zmaterializować. Tak na wszelki wypadek, żeby nabrało mocy.
Dieta? Po kilu dniach armagedonu staram się być dla siebie dobra. Ten system przynosi efekty- znów poczułam się lekko. Miałam zacząć 25-dniowe wyzwanie, ale mam okres i nie chcę się teraz ważyć. Mogłoby to zburzyć moją z trudem odbudowaną wolę do walki. Poczekam tych kilka dni.
A teraz sprawdzę co u Was, Chudzinki. Mam sporo zaległości :*


nie słuchasz już, ale ja nadal czytam Ci do snu...

piątek, 14 lutego 2014

Przepraszam Dziewczęta ( i nie tylko). Choruję. Wracam jak tylko trochę stanę na nogi.
Mam nadzieję, że u Was wszystko w najlepszym porządku.
Tęsknię :* Powodzenia.


sobota, 8 lutego 2014

Słodki smak tajemnicy :)

Nie wiem jak u Was, ale za moim oknem jest wiosna :)
Od rana siedziałam zakopana w notatkach, podręcznikach i skrótach. Ostatni egzamin w sesji już w poniedziałek. Cieszę się niezmiernie. Potrzebuję tych kilku dni oddechu, żeby potem zabrać się do pracy ze zdwojoną siłą ( bo ilość obowiązków również mi się podwoi). Również od dzisiejszej nauki postanowiłam zrobić sobie chwilę przerwy, bo tłukę to wszystko już od tygodnia. Niby jestem przygotowana, ale kiedy nie wykorzystuje wolnego czasu na naukę mam jakieś dziwne poczucie winy. W każdym razie, uświadomiwszy sobie, że nie mam w domu nic co nadawałoby się na południowy posiłek ( Jaś jest dziś u dziadków, więc nie musiałam zawracać sobie głowy zakupami), postanowiłam udać się na małe uzupełnienie zapasów.
Szłam chodnikiem czując się rozpieszczana przez świat, TAKĄ pogodą w lutym :) Nie wiem jak Wam, ale mi dwa tygodnie zimy zdecydowanie wystarczą. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko wiosna .
Kiedy weszłam do Biedronki zaczęłam swój klasyczny, przez jakieś pół godziny bezowocny maraton. Zawsze tak jest kiedy nie zrobię konkretnej listy zakupów. Supermarkety mnie przytłaczają. Czuję się tam jak dziecko we mgle. Ostatecznie wybrałam serek waniliowy, batonik musli, a kiedy już kierowałam się do kasy naszła mnie nagła ochota na jakiś sok. Przemyślałam szybko swoją zachciankę i popchnięta chyba tym wiosennym nastrojem stwierdziłam,że nie można sobie odmawiać wszystkiego. Koniec końców to tylko sok. Ot co.
Kiedy tylko rozsunęły się przede mną drzwi i znów poczułam na twarzy ciepłe promienie słonka, powrócił mój beztroski nastrój. Tanecznym krokiem udałam się z powrotem do domu. Nie omieszkałam oczywiście zabrać się za otwieranie mojego Tymbarka na, którego z każdą sekundą miałam większą ochotę.
Odkręciłam nakrętkę i przeczytałam : Słodki smak tajemnicy. Musiałam zrobić naprawdę skonsternowaną minę, bo mijający mnie chłopak roześmiał się w głos i zapytał: Co takiego ci tam napisali? Ponieważ miałam już usta pełne soku, po prostu podałam mu zakrętkę.
- Uuuu. W związku z tym chyba nie mam nawet co próbować, cię o cokolwiek pytać Nieznajoma?-powiedział głosem nadal drżącym od niedawnego śmiechu.
-A dlaczego miałbyś mnie o cokolwiek pytać? - zapytałam rzeczowo.
Popatrzył na mnie, a w jego oczach dostrzegłam znajomy błysk. Jestem niewysoką, przez wielu nazywaną " drobną", zielonooką blondynką. Mimo to ostatnie co można powiedzieć na temat mojej urody to, to że jest klasyczna. Może gdybym zrobiła sobie operację plastyczną nosa, bliżej byłoby mi do ideału, ale tymczasem jestem raczej wątpliwie piękna. Jednak już jako podlotek zauważyłam, że mam w sobie coś czym nieświadomie przyciągam mężczyzn. Chłopcy młodzieńcy i mężczyźni patrzą na mnie...ze zdziwieniem. Sami się chyba zastanawiają dlaczego, chociaż nie zwalam ich z nóg swoją urodą chcą mnie chociaż na chwilę zatrzymać dla siebie. To samo zaskoczenie malowało się teraz w oczach wpatrującego się we mnie Nieznajomego.
- Nie wiem...-odpowiedział z wahaniem na moje pytanie, a w jego głosie czuć było prawdziwą konsternację.
- No właśnie. Ja też nie wiem.- odpowiedziałam ledwo powstrzymując się od śmiechu.
Chyba naprawdę mamy wiosnę :)

A wracając do spraw dietowych. Od kilku dni jest  naprawdę dobrze. Obiecane ważenie i pomiary w poniedziałek.

Życzę wszystkim głębokiego oddechu ! :)





poniedziałek, 3 lutego 2014

Dzisiaj jestem bardzo głodna. Mentalnie. Sytuację utrudnia fakt, że jestem sama w domu- chłopaki pojechali do babci. Wzięłam już długą kąpiel, uzupełniłam notatki, teraz zabrałam się za pisanie posta. Muszę bez przerwy wymyślać cokolwiek, żeby nie rzucić się na te swoje nieszczęsne suchary. To bezsmakowe, "wątrobowe" jedzenie doprowadza mnie do szału, a nie minął nawet tydzień.
Cud, że mój dzisiejszy bilans wygląda jak wygląda.

8:00
chudy twaróg ( 0% tł.)
3 małe bułeczki maślane
banan

12:30
ryż
podudzie z kurczaka duszone w ziołach z kilkoma kroplami oliwy z oliwek
brokuły

17:00
mały kubeczek kisielu
4 suszone figi
jabłko bez skórki ( dramat!)
4 sucharki



niedziela, 2 lutego 2014

Dzisiejszy bilans
8:30
mały kubeczek budyniu waniliowego
3 kromki chałki z konfiturą malinową
banan

12:30
ryż
gotowane mięso z indyka
gotowana marchewka

17:00
3 małe bułeczki maślane z pieczenią i zielonym ogórkiem bez skórki


Całe szczęście, że pochłanianie książek w nieograniczonych ilościach nie tuczy :)



sobota, 1 lutego 2014

Rano, po Jasia przyjechała moja mama. Miałam cały dzień dla siebie. Zawsze kiedy mój młodzieniec wychodzi z domu, poraża mnie cisza jaka wypełnia mieszkanie, kiedy tylko zamykają się za nim drzwi. Nie mogę się w niej odnaleźć. Ciężko mi się czymkolwiek wtedy zając. Dzisiaj też tak było.
Ostatecznie złapałam za papier ścierny i postanowiłam zabrać się za meble kuchenne, które już od jakiegoś czasu chciałam odświeżyć.  Kiedy mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa, wybrałam się do empiku i powiększyłam zasoby swojej domowej biblioteki o dwie kolejne pozycje. Jak można się spodziewać, po powrocie od razu umościłam sobie gniazdo z polarowych pledów i kolorowych poduszek i pogrążyłam się w lekturze. Kiedy pochłonęłam trochę ponad 100 stron zrobiła się 17:00. Nie mogłam już dłużej wytrzymać i postanowiłam, że czas już odebrać Młodego od dziadków.
Siedząc w samochodzie rozmyślałam o tych kilku godzinach spędzonych bez Jasia. Od kiedy postanowiłam zrobić sobie przerwę w pracy minęły ledwo dwa miesiące. Niespecjalnie lubiłam tą robotę, ale teraz widzę, jak bardzo potrzebna mi jest żeby trzymać się bliżej normalności. Jedyne na co mam obecnie ochotę to "opiekowanie się" meblami, papier ścierny, rozpuszczalnik, farby i zapach lakieru. Czytać też mogę godzinami, zupełnie nieobecna dla świata. Niby trwa sesja, mam jeszcze jeden egzamin do zaliczenia, ale te moje studia coraz mniej zaczynają mnie obchodzić. Prawo było ostatnim kierunkiem o jakim mogłabym marzyć, tak samo jak praca z komornikiem skarbowym. Jak na złość okazało się że zarówno nauka tych wszystkich bzdur przychodzi mi zaskakująco łatwo, a w pracy po kilki miesiącach stałam się autorytetem nawet dla wieloletnich pracowników referatu. A ja? Czuję, że coraz mniej mi na tym wszystkim zależy.
Jedyne co mnie teraz obchodzi to zapisywanie w kalendarzu wszystkiego co zjadłam, bo kiedy któryś z moich posiłków nie zostanie przelany na papier zaczynam panicznie się bać, że czegoś zapomnę umieścić w bilansie. To staje się dla mnie ważniejsze niż uczelnia, egzaminy, moja przyszła kariera. Od marca wracam do pracy, ale tylko na miesiąc. Poproszona, żebym pomogła zgodziłam się wrócić, ale zrobiłam to głównie ze względu na mile połechtaną tą propozycją miłość własną.
Czuję jak z każdym dniem zatracam się coraz bardziej, mój umysł staje się wrażliwszy na wszelkie bodźce i coraz bardziej daleki od racjonalnego myślenia. Chociaż dopóki jestem świadoma tego, że wariuję, chyba mogę czuć się bezpieczna.
I jeszcze ten " nowy" sposób odżywiana. Od kilku dni stosuję ścisłą dietę wątrobową i ostatnie co mogę powiedzieć o jej efektach to to, że czuję się lepiej. Mój organizm zwariował, czuję się tak jakby wszytskie bebechy wywróciły mi się do góry nogami. Zaczynam mieć wątpliwości czy to przyniesie mi cokolwiek pozytywnego.
I na koniec jeszcze postanowienie. Koniec z ważeniem się bez przerwy. Można od tego oszaleć! Następne ważenie zapowiadam na poniedziałek, 10 lutego. Wtedy też sprawdzę i podam swoje wymiary oraz rozpocznę 25- dniowe wyzwanie  ( kilka z Was już się do podjęło).
Gratuluję i dziękuję tym, którzy dobrnęli do końca. Już mi lepiej.
Trzymajcie się chudo.


piątek, 31 stycznia 2014

Dzisiaj:

8:00
jajko na miękko
kajzerka z dwoma plasterkami pieczeni i ogórkiem zielonym bez skórki
maślanka

12:00
3 gotowane klopsiki
starte gotowane buraczki
4 sucharki

17:30
kajzerka z konfiturą malinową
mały kubeczek budyniu śmietankowego
banan, suszone daktyle ( 10 szt.)

a na deser...kąpiel w aksamitnej pianie pachnącej czekoladą z nutką pomarańczy...mrrr ^^

miłego wieczoru Chudzinki :*



czwartek, 30 stycznia 2014


Gotuję. Zwykle robię to wieczorami. Włączam radio Wawa- Toruń, bo puszczają tylko polskie przeboje. Stoję przy blacie, wącham ( głównie nosa używam przy gotowaniu), kroję, szatkuję i nucę utwór za utworem. Kontakt z jedzeniem mnie uspokaja. Najadam się zapachem i widokiem jedzenia, ale sam akt kreacji nieodłącznie karze moim myślom wracać do człowieka za którym mimo wszystko nigdy nie przestanę tęsknić. Sytuacji nie ułatwia fakt, że stojąc przy swoim kuchennym blacie zmuszona jestem patrzeć przez okno. Los ułożył się tak, że obecnie mieszkamy bardzo blisko siebie.
 Tylko raz dzieliliśmy razem kuchnie. " Jesteś niezła, ale mogę się założyć, że spierdoliłabyś mięso".
Musiałbyś mnie dzisiaj zobaczyć. Z fantazyjną nonszalancją mieszam swoje ulubione przyprawy: rozmaryn, tymianek, gałka muszkatołowa. Tym razem omijam lubczyk. Nie chcę znów zostać nazwana czarownicą.
Z nutką perwersyjnej przyjemności zanurzam dłonie w surowej wieprzowinie i wszystko dokładnie mieszam.
Brodka nuci mi do ucha.


Dzisiaj
8:30
kajzerka, dwa plasterki pieczeni z szynki, zielony ogórek bez skórki ( 4 plasterki)

12:30
płatki kukurydziane z jogurtem 0% tł.
3 sucharki

17:00
kisiel
chipsy błonnikowe ( Sonko)





Obok jesteś wciąż i nie ma cię. Nie potrafisz wprost nie kochać mnie. Może to nie nam pisana jest, taka miłość aż po życia kres.





środa, 29 stycznia 2014

No i na mnie też przyszedł czas. Pora zadbać o siebie. Byłam dziś w przychodni omówić wyniki badań krwi ( które nie są najlepsze). Miesiąc ścisłej diety wątrobowej i powtórka badań. Podobno ma mi się po tym poprawić. Pani doktor twierdzi, że męczące mnie od jakiegoś czasu bóle głowy to również wina mojej wątroby. Nie pozostaje mi nic innego jak jej wierzyć :)
Co za tym wszystkim idzie- pojawią się zmiany w moim jadłospisie. Musli muszę zastąpić płatkami kukurydzianymi, a ciemne pieczywo kajzerkami i bułką pszenną ( o, zgrozo!). Są też i dobre strony: w piekarniku już pachnie przygotowana bez tłuszczu pieczeń z szynki, której będę używać zamiast kupnych wędlin, których również nie wolno mi jeść. No i kategoryczny zakaz jedzenia czekolady, tortów, cukierków, pralinek. Jedyne słodycze jakie pozostają w moim zasięgu to biszkopty, herbatniki i ciasto drożdżowe. Na szczęście za żadną z tych rzeczy szczególnie nie przepadam, więc może będzie to moje pierwsze w życiu 30 dni zupełnie bez słodyczy. Podobno, żeby się " oduzależnić" potrzeba dwóch tygodni...zaczynam detox.

Na koniec jeszcze bilans:

8:30
activia z ziarnami
3 wafle ryżowe

13:00
zupa jarzynowa

17:00
kisiel
kajzerka z konfiturą malinową ( tak na marginesie: polecam wszystkim stęsknionym za latem, kiedy tylko poczułam w ustach tą rozkosznie malinową słodycz, natychmiast miałam w okół siebie rozgrzane słońcem, pachnące latem pole szumiącej pszenicy. Coś pięknego :) )



trochę lata, na dobranoc :)





wtorek, 28 stycznia 2014

Dzisiejszy bilans:

8:30
muesli z jogurtem naturalnym ( 0% tł.)
dwie kromki chleba orkiszowego z twarogiem ( 0%), ogórkiem zielonym i papryką
szklanka soku

13:00
krokiety ( przygotowane w piekarniku, bez kropelki tłuszczu)
sałatka ( sałata, zielony ogórek, kolorowa papryka)

Bilans bez kolacji, bo trochę nie na miejscu wydaje mi się umieszczanie w nim mającego nastąpić różowego szampana i winogron w tym samym kolorze. Świętujemy urodziny mojego Ukochanego. Wspólnie już po raz siódmy <3


baletnica i chłopak z blokowiska
wygląda na to, że związek doskonały


Miłego wieczoru życzę Wam wszystkim :*

niedziela, 26 stycznia 2014

Generalnie nie lubię zimy, ale wiecie co? Jest tak cicho. Po południu byłam z moimi chłopakami u rodziców,  kiedy wracaliśmy zaoferowałam, że tym razem to ja pójdę z psem. Kiedy weszliśmy do mieszkania, nawet nie zdjęłam butów, założyłam psu szelki i poszliśmy. Śnieg spadał bezszelestnie na chodniki, trawniki, szkielety uśpionych drzew. Było tak cicho, tak...magicznie? Przez kilka chwil ( dopóki nie poczułam, że zamarzają mi dłonie) naprawdę byłam zakochana w zimie :)

Jeśli chodzi o dietę. Dziś ciężki dzień, ze względu na wspomnianą już wizytę u rodziców. Niby nie ma tragedii, niby nie tyję, ale to stanie w miejscu zaczyna mnie denerwować. Jestem z natury niecierpliwa. Tym bardziej, że do kolejnego celu zostało już tak niewiele.
Na szczęście lubię poniedziałki. To zawsze taki nowy początek, nowa szansa. Mam nadzieję ją wykorzystać :)
I od jutra wrócę do szczegółowych bilansów. Pomaga mi to sprawować kontrolę.



piątek, 24 stycznia 2014

Witajcie kochane,
Jakiś czas mnie nie było, ale mieliśmy w domu mały chorobowy armagedon. Na szczęście mój synek wyszedł z tego cało i jako jedyny się nie rozłożył :)
Jeśli chodzi o dietę, jakoś się trzymam, ale cel numer jeden nadal nieosiągnięty ( waga z dzisiaj : 52, 9 kg). Tak blisko, a tak daleko...eh.
Piszę do Was w przerwie między wizytami u babci, które nadrabiamy dzisiaj z powodu naszej wcześniejszej niedyspozycji. O dziwo nie jest najgorzej. Można powiedzieć, że dobrze. Na śniadanie moje ukochane musli ( którym zaraziłam nawet mojego narzeczonego :), obiad surówka z kiszonej kapusty i ryba także jak na obiad u babci całkiem pozytywnie. Czeka nas jeszcze jedna wizyta, na której pewnie będzie trzeba uporać się z kolacją. Jedyne zaburzenie dzisiejszego " bezciastkowego" mimo babcinych próśb dnia jakie przewiduje to jedzenie po magicznej 18:00, ponieważ nie wiem o której obudzi się nasz śpiący królewicz odpoczywający,po trudach eksploracji nieznanych terenów babcinego mieszkania :)

Korzystając z chwili spokoju lecę sprawdzić co się u Was zmieniło przez tych kilka dni.
Trzymajcie się chudzinki :)
Miłego weekendu ( wszak mamy już piątek :) )






piątek, 17 stycznia 2014

2/100

waga: 53,5 kg

Dzisiaj:

9:30
muesli z jogurtem naturalnym
bułka, dwa plasterki wędliny, ogórek zielony, czerwona papryka
garstka ziaren słonecznika

13:00
spaghetti po bolońsku ( z makaronem pełnoziarnistym i sosem przygotowanym na potrzeby mojego niespełna dwuletniego synka, także to nie zupełnie takie "spaghetti" jakie sobie wyobrażacie :) )
1/2 szklanki soku

17:30
jogurt Danone ale ziarno!
dwa wafle ryżowe
jabłko

Trening: superset z Ewą Chodkowską, 30 przysiadów



Patrzę w lustro: czy to ja?
Czy już się stało, to co się musiało stać?
Byle nie ja...
Byle nie z nim...
Dziewczyna szamana, nie zazna nigdy snu.

czwartek, 16 stycznia 2014

1/100

1/100
Wczoraj byłam, po uszy pełna chałwy, czekolady, kaktusowego soku i... wyrzutów sumienia.
W złości na samą siebie uznałam, że nie dla mnie metoda małych kroczków, że taki obżartuch i spaślak jak ja nie ma to to czasu, że dla mnie są tylko radykalne diety, bo i tak swoje już w życiu pochłonęłam. Stąd postanowienie o rozpoczęciu diety baletnicy. Wszak obiecuje szybkie efekty,a ja znów jestem w punkcie wyjścia ( waga z dziś rano : 54, 1 kg).
Dziś rano obudziłam się z zamiarem realizacji swojego planu ( stąd brak śniadania w moim dzisiejszym menu).
Potem jednak zaczęłam analizować. Czy moja mantra nie brzmi : " Tym razem ma być inaczej? Ten rok będzie inny?". Ile razy już doprowadziłam swój organizm na skraj wycieńczenia tego typu dietami? Owszem, osiągałam cel, potem następny i  następny, ale...co w takim razie nadal tu robię? Gdzie moja cudowna figura?
Obiecałam sobie przecież, że zadbam o siebie, że będę piękną i ZDROWĄ, zadowoloną z siebie i czerpiącą z życia całymi garściami kobietą. 
Wracam więc, ale nie zapominam o swojej przeszłości. Muszę być ostrożna. Mam jeszcze wiele w życiu do zrobienia :)

Dzisiaj:

14:30
muesli z jogurtem
1/2 ciemnej bułki wieloziarnistej
plaster żółtego sera
ogórek zielony

17:30
snack ze szpinakiem
activia do picia 
grapefruit

ćwiczenia: godzina spaceru z synkiem, trening z Ewą Chodakowską, 100x skakanka, 20 przysiadów




środa, 15 stycznia 2014

Zawaliłam, po całości. 100 dni też muszę zaczynać od początku. Wszystko muszę zaczynać od początku.